Szczecinek, jakiego nie pamiętamy - Rajmund Wełnic

Artykuły historyczne, napisane przez uzytkowników portalu szczecinek.org, oraz pochodzące z innych źródeł.
Post Reply
Szczecinek.org
Posts: 168
Joined: 02 Feb 2009, 21:13

Szczecinek, jakiego nie pamiętamy - Rajmund Wełnic

Post by Szczecinek.org »

Szczecinek, jakiego nie pamiętamy - Rajmund Wełnic

Neustettin, czyli Szczecinek

Niewiele łączy obecnych mieszkańców Szczecinka z przedwojenną historią grodu nad Trzesieckiem. Polską kartę dziejów Szczecinka zaczęto zapisywać nieco ponad pół wieku temu.
Dla Jerzego Marchewicza, rocznik 1914, Szczecinek od zawsze był miastem rodzinnym... Trzypiętrowa kamienica na roku Wyścigowej i Powstańców Wielkopolskich. Razem z rodziną Jerzego Marchewicza, 86 - letniego mieszkańca Szczecinka, wspinam się po drewnianych, skrzypiących schodach na piętro. Wita nas staruszek siwy jak śnieg. Siadamy za stołem przykrytym serwetą i przenosimy się do Szczecinka z początku wieku... Rodzina Marchewiczów pochodziła z Jaroszewa koło Starogardu Gdańkiego. Pod koniec XIX stulecia, tak jak wielu Polaków z terenów dawnego pogranicza polsko-pruskiego ruszyli w głąb Niemiec za chlebem. Los rzucił Piotra Marchewicza do Szczecinka (Neustettin), niewielkiego miasta - kurortu wśród lasów i jezior. Tu znajduje pracę, a z czasem zostaje brygadzistą w fabryce filcu pewnego żydowskiego przedsiębiorcy. Zakład mieścił się przy ulicy Wyścigowej (Reitbahnstraße) w dzisiejszych sklepach Koszalińskiego Przedsiębiorstwa Przemysłu Drzewnego, kilkadziesiąt metrów od domu Marchewiczów. Piotr poznaje przyszłą żonę z domu Rose , mieszkankę Szczecinka rodem z Poznania, i wkrótce się żeni. Pierwszy na świat przychodzi Fryderyk , a półtora roku później Jerzy. Filcownia prosperowała na tyle dobrze, że głowę rodziny stać było na kupno nowej kamienicy. Naukę Jerzy rozpoczął w szkole powszechnej przy Friedrichstrasse (dzisiejsza SP 2 przy 1 Maja), a gdy w roku 1926 oddano nową szkolę (obecna SP 1) przeniósł się na plac Wazów. Po szkole od razu rozpoczął terminowanie u mistrza fryzjerskiego.

Ostatnie takie lato

Szczecinek lat 30.. Pomruki nadciągającej zawieruchy wojennej nie burzą jeszcze spokoju mieszkańców Szczecinka. Życie toczy się zwykłym, utartym od dziesięcioleci rytmem. Pensjonaty wzdłuż jeziora, jak co roku wypełnia tłum letników. Parkowymi alejkami spacerują panie w sukniach do ziemi i parasolkami w dłoni. O dojściu Hitlera do władzy przypomina na razie jedynie nazwa „Adolf Hitler" - jednego z trzech stateczków spacerowych, który wraz z „Bismarckiem" i „Hindenburgiem" kursował po Trzesiecku. Obowiązkowym punktem każdego urlopu była wizyta w kawiarni na Mause Insel (Mysiej Wyspie) po drugiej stronie jeziora. Zatopiony w zieleni lokal przyciągał nie tylko wczasowiczów. Na huczne zabawy przyjeżdżały i przypływały setki mieszkańców Szczecinka. Mały Jurek często wsiadał na rower i jechał dookoła jeziora na Mause Insel obejrzeć mini - zoo, które właściciel kawiarni prowadził w czasie lata. Kolorowe papugi i małpy w klatkach były wielką atrakcją żyjącego z turystyki Szczecinka.
W połowie lat 20. przyjeżdża do Szczecinka katolicki misjonarz z zadaniem budowy świątyni. Nieliczni katolicy, z dużej części Polacy lub osoby pochodzenia polskiego, otoczeni są ewangelickim morzem. Skromne środki parafian (około 280 dusz) z trudem wystarczają na budowę kościółka p.w. Świętego Ducha. W każdą niedzielę do kościoła z surowego polnego kamienia wybiera się także rodzina Marchewiczów. To jedna z niewielu nici łączących młodych Marchewiczów z krajem przodków. W domu rozmawia się po niemiecku i język polski zna jedynie ojciec.

Wojna

Wojna zbliżała się wielkimi krokami i w Szczecinku, oddalonym od granicy polsko - niemieckiej o zaledwie kilkadziesiąt kilometrów, dało się to niebawem odczuć. Przy ulicy Słowiańskiej w ekspresowym tempie powstały koszary artylerii, rozbudowywano jednostkę przy Polnej, a pobliskim Bornem Sulinowie zaczynały ćwiczenia wojska pancerne. W podszczecineckich lasach, jak grzyby po deszczu, zaczęły wyrastać betonowe bunkry Wału Pomorskiego. Skończyła się sielanka w życiu prowincjonalnego miasteczka. Wyjeżdżali, przerażeni represjami, miejscowi Żydzi. Także ze Szczecinka wywieziono kilkudziesięciu tzw. Ostjuden - Żydów z Polski, którzy przed laty osiedli w Niemczech w poszukiwaniu pracy. Wracali ograbieni z całego majątku. W listopadzie 1938 roku całą III Rzeszę rozświetliły ognie płonących synagog. W „spontanicznym" wybuchu gniewu bojówki partii nazistowskiej niszczyły żydowskie sklepy i mieszkania, a ulice pokryły się potłuczonym szkłem. W tę „noc kryształową". Spalono także szczecinecką synagogę przy ulicy 1 Maja (stała w rejonie dzisiejszego internatu szkoły zawodowej).
Wojna nie oszczędziła i rodziny Marchewiczów. W roku 1942 umiera Ida, na froncie ginie wcielony do Wehrmachtu Fryderyk, starszy brat Jerzego. W roku 1940 do wojska trafia także Jerzy. Uczestniczy w walkach we Francji i Belgii, gdzie doczekał alianckiej inwazji. W połowie roku 1944 militarna potęga Hitlera leżała w gruzach. Rosjanie doszli nad Wisłę, Amerykanie i Brytyjczycy opanowali część Włoch i Francji. Za führera nie chcieli ginąć już nawet niemieccy oficerowie, masowo poddający się aliantom w Belgii. W ich ślad idą także zwykli żołnierze, wśród nich Jerzy Marchewicz, który trafia do amerykańskiego obozu jenieckiego. W niewoli wraca do wyuczonego fachu i zostaje obozowym fryzjerem.

Powrót

Po kapitulacji staje przed trudnym wyborem. Osiedlić się w zachodniej strefie okupacyjnej, czy też wracać do Szczecinka, gdzie został stary ojciec, ale byli też komuniści i Rosjanie? Pan Jerzy decyduje się na powrót. Przyjeżdża więc do polskiego konsulatu w Berlinie i zdumionym urzędnikom tłumaczy, że chce jechać na wschód. Po wielu tłumaczeniach dostaje w końcu dokumenty i pieniądze na podróż. Na berlińskim dworcu przypadkowo spotyka bratnią duszę, mężczyznę, który też postanowił wrócić do rodzinnego Parsęcka koło Szczecinka. Jechali pociągiem przez okupowane Niemcy do Piły i dalej - do Szczecinka. Miasto wyszło z wojennej zawieruchy obronną ręką. Pan Jerzy z duszą na ramieniu mija znajome domy, ale nie poznaje już ludzi na ulicach. Pytany o coś nie rozumiał ani słowa i bezradnie rozkłada ręce. Dom na Wyścigowej stał takim, jakim go zostawił przed laty. Z bijącym sercem zapukał do drzwi. Otworzył je ojciec...
Ze Szczecinka wyjeżdżali prawie wszyscy Niemcy - Lemke, Geislerowa, Fedeck - staruszek z trudem przypomina sobie nazwiska dawnych mieszkańców Szczecinka, którzy zostali. Garstka Polaków, przedwojennych mieszkańców grodu nad Trzesieckiem i obywateli III Rzeszy, także wyjechała. - W raportach starostwa z tego okresu mówi się o dziewiętnastu Polakach zastanawiających się nad wyjazdem - mówi Jerzy Dudź, dyrektor szczecineckiego Muzeum Regionalnego. Marchewiczowie są najprawdopodobniej jedyną polską rodziną, która została. Co ciekawe, władze polskie bez problemów zaakceptowały niemiecki akt własności kamienicy przy Wyścigowej. To chyba jedyny taki przypadek w Szczecinku.

Życie zaczyna się po trzydziestce

Ponad trzydziestoletni Jerzy na nowo uczy się Szczecinka i Polski. Najtrudniej było z językiem. Powoli, z pomocą ojca, który nie zapomniał ojczystej mowy, przyswajał sobie pierwsze słowa. Gdy Piotr Marchewicz zmarł w roku 1953, jego syn porozumiewa się po polsku całkiem swobodnie, choć twarde „r" w wymowie pozostało mu do dzisiaj. Zaczął też pracować w spółdzielczym zakładzie fryzjerskim przy ówczesnej ulicy Żukowa (dziś Wyszyńskiego). Po śmierci Stalina zapalono zielone światło dla prywatnej inicjatywy i Jerzy Marchewicz mógł otworzyć swój zakład fryzjerstwa męskiego. Wtedy też zainteresowała się nim bezpieka. Wiadomo, u fryzjera ludziom rozwiązują się języki i zawsze można dowiedzieć się coś ciekawego. - Chcieli, żebym został szpiclem i donosił co moi klienci mówią o Polsce i władzy ludowej - wspomina pan Jerzy. - Powiedziałem im, że jeżeli nie podoba im moja twarz, to zawsze mogą mnie odesłać do Niemiec. Dopiero wtedy dali mi spokój. _ Starsi mieszkańcy Szczecinka pamiętają zapewne fryzjera z ulicy 9 Maja (obok nieistniejącego budynku ze sklepem spożywczym „Dziunia"). Strzygł ludzi aż do przejścia na emeryturę w roku 1979, a firmę przejął przyuczany do tego zawodu od lat syn.
W roku 1950 pan Jerzy żeni się z Joanną, wdową z Brodnicy. - Przyjechała do Szczecinka z jedną szafą - pan Jerzy pokazuje na kredens w kącie pokoju. - Przeżyłem z żoną 48 szczęśliwych lat. Z tego małżeństwa przyszedł na świat syn Gerard , dziś major Wojska Polskiego z jednostki w Grudziądzu. Dzieci z pierwszego małżeństwa mieszkają do dziś w Szczecinku - syn Bogdan prowadzi zakład fryzjerski, a córka (Zofia wyszła za mąż za syna polskiego oficera z Wielkopolski, który prawie całą wojnę spędził w niemieckim obozie jenieckim w Dobiegniewie (woj. lubuskie). - Jak te losy Polaków potrafią się dziwnie poplątać… - zamyśla się Włodzimierz Weidemann, mąż pani Zofii.

Rajmund Wełnic, mieszkaniec Szczecinka w drugim pokoleniu


--------------------------------
Na zdjęciu bohater z tej historii czyli pan Jerzy Marchewicz na rowerze na Reitbahnstraße.
row.jpg
row.jpg (169.54 KiB) Viewed 7144 times
Zdjęcie zostało zrobione w tym miejscu:
http://goo.gl/sDKAPr" onclick="window.open(this.href);return false;

Dane z dostępnych Adressbuchów:
Przy Reitbahnstraße 6 mieszkali:
Marchewicz Peter, w 1928 wymieniany jako Werkführer - czyli majster, brygadzista, szef zakładu, a w 1933 już jako rencista.
oraz
Marchewicz Fridolin - pomocnik malarza wymieniany tylko w 1933 roku czyli zapewne brat bohatera z powyższego tekstu wspominany przez niego jako Fryderyk.

Ponadto w Szczecinku jest w zapisach Marchewicz Katharina rencistka - ale pod innym adresem Wilhelmstraße 9 w 1928 oraz Mühlenstr. 9 w 1933 roku.
User avatar
mako
Posts: 81
Joined: 03 Apr 2007, 20:35

Re: Szczecinek, jakiego nie pamiętamy - Rajmund Wełnic

Post by mako »

Bardzo ciekawa historia. Mogę dodać, że nazwisko Marchewicz znam z poniemieckiej części cmentarza z lat 80-tych. Wtedy to były jedyne zadbane groby wśród krzaków i chaszczy. W dodatku jeden z nich jest poniemiecki - o ile pamiętam - początek lat 40-tych XX w. Znalazłem fotkę, ale z nieco późniejszych czasów, z przełomu XX/XXI w. Teraz te groby już nie stoją samotnie.
Attachments
uvs031102-084_B.jpg
uvs031102-084_B.jpg (265.43 KiB) Viewed 6118 times
uvs031102-083_B.jpg
uvs031102-083_B.jpg (306.98 KiB) Viewed 6138 times
xxxx

Re: Szczecinek, jakiego nie pamiętamy - Rajmund Wełnic

Post by xxxx »

Szczecinek.org wrote:Szczecinek, jakiego nie pamiętamy - Rajmund Wełnic

Neustettin, czyli Szczecinek

Niewiele łączy obecnych mieszkańców Szczecinka z przedwojenną historią grodu nad Trzesieckiem. Polską kartę dziejów Szczecinka zaczęto zapisywać nieco ponad pół wieku temu.
Dla Jerzego Marchewicza, rocznik 1914, Szczecinek od zawsze był miastem rodzinnym... Trzypiętrowa kamienica na roku Wyścigowej i Powstańców Wielkopolskich. Razem z rodziną Jerzego Marchewicza, 86 - letniego mieszkańca Szczecinka, wspinam się po drewnianych, skrzypiących schodach na piętro. Wita nas staruszek siwy jak śnieg. Siadamy za stołem przykrytym serwetą i przenosimy się do Szczecinka z początku wieku... Rodzina Marchewiczów pochodziła z Jaroszewa koło Starogardu Gdańkiego. Pod koniec XIX stulecia, tak jak wielu Polaków z terenów dawnego pogranicza polsko-pruskiego ruszyli w głąb Niemiec za chlebem. Los rzucił Piotra Marchewicza do Szczecinka (Neustettin), niewielkiego miasta - kurortu wśród lasów i jezior. Tu znajduje pracę, a z czasem zostaje brygadzistą w fabryce filcu pewnego żydowskiego przedsiębiorcy. Zakład mieścił się przy ulicy Wyścigowej (Reitbahnstraße) w dzisiejszych sklepach Koszalińskiego Przedsiębiorstwa Przemysłu Drzewnego, kilkadziesiąt metrów od domu Marchewiczów. Piotr poznaje przyszłą żonę z domu Rose , mieszkankę Szczecinka rodem z Poznania, i wkrótce się żeni. Pierwszy na świat przychodzi Fryderyk , a półtora roku później Jerzy. Filcownia prosperowała na tyle dobrze, że głowę rodziny stać było na kupno nowej kamienicy. Naukę Jerzy rozpoczął w szkole powszechnej przy Friedrichstrasse (dzisiejsza SP 2 przy 1 Maja), a gdy w roku 1926 oddano nową szkolę (obecna SP 1) przeniósł się na plac Wazów. Po szkole od razu rozpoczął terminowanie u mistrza fryzjerskiego.

Ostatnie takie lato

Szczecinek lat 30.. Pomruki nadciągającej zawieruchy wojennej nie burzą jeszcze spokoju mieszkańców Szczecinka. Życie toczy się zwykłym, utartym od dziesięcioleci rytmem. Pensjonaty wzdłuż jeziora, jak co roku wypełnia tłum letników. Parkowymi alejkami spacerują panie w sukniach do ziemi i parasolkami w dłoni. O dojściu Hitlera do władzy przypomina na razie jedynie nazwa „Adolf Hitler" - jednego z trzech stateczków spacerowych, który wraz z „Bismarckiem" i „Hindenburgiem" kursował po Trzesiecku. Obowiązkowym punktem każdego urlopu była wizyta w kawiarni na Mause Insel (Mysiej Wyspie) po drugiej stronie jeziora. Zatopiony w zieleni lokal przyciągał nie tylko wczasowiczów. Na huczne zabawy przyjeżdżały i przypływały setki mieszkańców Szczecinka. Mały Jurek często wsiadał na rower i jechał dookoła jeziora na Mause Insel obejrzeć mini - zoo, które właściciel kawiarni prowadził w czasie lata. Kolorowe papugi i małpy w klatkach były wielką atrakcją żyjącego z turystyki Szczecinka.
W połowie lat 20. przyjeżdża do Szczecinka katolicki misjonarz z zadaniem budowy świątyni. Nieliczni katolicy, z dużej części Polacy lub osoby pochodzenia polskiego, otoczeni są ewangelickim morzem. Skromne środki parafian (około 280 dusz) z trudem wystarczają na budowę kościółka p.w. Świętego Ducha. W każdą niedzielę do kościoła z surowego polnego kamienia wybiera się także rodzina Marchewiczów. To jedna z niewielu nici łączących młodych Marchewiczów z krajem przodków. W domu rozmawia się po niemiecku i język polski zna jedynie ojciec.

Wojna

Wojna zbliżała się wielkimi krokami i w Szczecinku, oddalonym od granicy polsko - niemieckiej o zaledwie kilkadziesiąt kilometrów, dało się to niebawem odczuć. Przy ulicy Słowiańskiej w ekspresowym tempie powstały koszary artylerii, rozbudowywano jednostkę przy Polnej, a pobliskim Bornem Sulinowie zaczynały ćwiczenia wojska pancerne. W podszczecineckich lasach, jak grzyby po deszczu, zaczęły wyrastać betonowe bunkry Wału Pomorskiego. Skończyła się sielanka w życiu prowincjonalnego miasteczka. Wyjeżdżali, przerażeni represjami, miejscowi Żydzi. Także ze Szczecinka wywieziono kilkudziesięciu tzw. Ostjuden - Żydów z Polski, którzy przed laty osiedli w Niemczech w poszukiwaniu pracy. Wracali ograbieni z całego majątku. W listopadzie 1938 roku całą III Rzeszę rozświetliły ognie płonących synagog. W „spontanicznym" wybuchu gniewu bojówki partii nazistowskiej niszczyły żydowskie sklepy i mieszkania, a ulice pokryły się potłuczonym szkłem. W tę „noc kryształową". Spalono także szczecinecką synagogę przy ulicy 1 Maja (stała w rejonie dzisiejszego internatu szkoły zawodowej).
Wojna nie oszczędziła i rodziny Marchewiczów. W roku 1942 umiera Ida, na froncie ginie wcielony do Wehrmachtu Fryderyk, starszy brat Jerzego. W roku 1940 do wojska trafia także Jerzy. Uczestniczy w walkach we Francji i Belgii, gdzie doczekał alianckiej inwazji. W połowie roku 1944 militarna potęga Hitlera leżała w gruzach. Rosjanie doszli nad Wisłę, Amerykanie i Brytyjczycy opanowali część Włoch i Francji. Za führera nie chcieli ginąć już nawet niemieccy oficerowie, masowo poddający się aliantom w Belgii. W ich ślad idą także zwykli żołnierze, wśród nich Jerzy Marchewicz, który trafia do amerykańskiego obozu jenieckiego. W niewoli wraca do wyuczonego fachu i zostaje obozowym fryzjerem.

Powrót

Po kapitulacji staje przed trudnym wyborem. Osiedlić się w zachodniej strefie okupacyjnej, czy też wracać do Szczecinka, gdzie został stary ojciec, ale byli też komuniści i Rosjanie? Pan Jerzy decyduje się na powrót. Przyjeżdża więc do polskiego konsulatu w Berlinie i zdumionym urzędnikom tłumaczy, że chce jechać na wschód. Po wielu tłumaczeniach dostaje w końcu dokumenty i pieniądze na podróż. Na berlińskim dworcu przypadkowo spotyka bratnią duszę, mężczyznę, który też postanowił wrócić do rodzinnego Parsęcka koło Szczecinka. Jechali pociągiem przez okupowane Niemcy do Piły i dalej - do Szczecinka. Miasto wyszło z wojennej zawieruchy obronną ręką. Pan Jerzy z duszą na ramieniu mija znajome domy, ale nie poznaje już ludzi na ulicach. Pytany o coś nie rozumiał ani słowa i bezradnie rozkłada ręce. Dom na Wyścigowej stał takim, jakim go zostawił przed laty. Z bijącym sercem zapukał do drzwi. Otworzył je ojciec...
Ze Szczecinka wyjeżdżali prawie wszyscy Niemcy - Lemke, Geislerowa, Fedeck - staruszek z trudem przypomina sobie nazwiska dawnych mieszkańców Szczecinka, którzy zostali. Garstka Polaków, przedwojennych mieszkańców grodu nad Trzesieckiem i obywateli III Rzeszy, także wyjechała. - W raportach starostwa z tego okresu mówi się o dziewiętnastu Polakach zastanawiających się nad wyjazdem - mówi Jerzy Dudź, dyrektor szczecineckiego Muzeum Regionalnego. Marchewiczowie są najprawdopodobniej jedyną polską rodziną, która została. Co ciekawe, władze polskie bez problemów zaakceptowały niemiecki akt własności kamienicy przy Wyścigowej. To chyba jedyny taki przypadek w Szczecinku.

Życie zaczyna się po trzydziestce

Ponad trzydziestoletni Jerzy na nowo uczy się Szczecinka i Polski. Najtrudniej było z językiem. Powoli, z pomocą ojca, który nie zapomniał ojczystej mowy, przyswajał sobie pierwsze słowa. Gdy Piotr Marchewicz zmarł w roku 1953, jego syn porozumiewa się po polsku całkiem swobodnie, choć twarde „r" w wymowie pozostało mu do dzisiaj. Zaczął też pracować w spółdzielczym zakładzie fryzjerskim przy ówczesnej ulicy Żukowa (dziś Wyszyńskiego). Po śmierci Stalina zapalono zielone światło dla prywatnej inicjatywy i Jerzy Marchewicz mógł otworzyć swój zakład fryzjerstwa męskiego. Wtedy też zainteresowała się nim bezpieka. Wiadomo, u fryzjera ludziom rozwiązują się języki i zawsze można dowiedzieć się coś ciekawego. - Chcieli, żebym został szpiclem i donosił co moi klienci mówią o Polsce i władzy ludowej - wspomina pan Jerzy. - Powiedziałem im, że jeżeli nie podoba im moja twarz, to zawsze mogą mnie odesłać do Niemiec. Dopiero wtedy dali mi spokój. _ Starsi mieszkańcy Szczecinka pamiętają zapewne fryzjera z ulicy 9 Maja (obok nieistniejącego budynku ze sklepem spożywczym „Dziunia"). Strzygł ludzi aż do przejścia na emeryturę w roku 1979, a firmę przejął przyuczany do tego zawodu od lat syn.
W roku 1950 pan Jerzy żeni się z Joanną, wdową z Brodnicy. - Przyjechała do Szczecinka z jedną szafą - pan Jerzy pokazuje na kredens w kącie pokoju. - Przeżyłem z żoną 48 szczęśliwych lat. Z tego małżeństwa przyszedł na świat syn Gerard , dziś major Wojska Polskiego z jednostki w Grudziądzu. Dzieci z pierwszego małżeństwa mieszkają do dziś w Szczecinku - syn Bogdan prowadzi zakład fryzjerski, a córka (Zofia wyszła za mąż za syna polskiego oficera z Wielkopolski, który prawie całą wojnę spędził w niemieckim obozie jenieckim w Dobiegniewie (woj. lubuskie). - Jak te losy Polaków potrafią się dziwnie poplątać… - zamyśla się Włodzimierz Weidemann, mąż pani Zofii.

Rajmund Wełnic, mieszkaniec Szczecinka w drugim pokoleniu


--------------------------------
Na zdjęciu bohater z tej historii czyli pan Jerzy Marchewicz na rowerze na Reitbahnstraße.
row.jpg
Zdjęcie zostało zrobione w tym miejscu:
http://goo.gl/sDKAPr" onclick="window.open(this.href);return false;

Dane z dostępnych Adressbuchów:
Przy Reitbahnstraße 6 mieszkali:
Marchewicz Peter, w 1928 wymieniany jako Werkführer - czyli majster, brygadzista, szef zakładu, a w 1933 już jako rencista.
oraz
Marchewicz Fridolin - pomocnik malarza wymieniany tylko w 1933 roku czyli zapewne brat bohatera z powyższego tekstu wspominany przez niego jako Fryderyk.

Ponadto w Szczecinku jest w zapisach Marchewicz Katharina rencistka - ale pod innym adresem Wilhelmstraße 9 w 1928 oraz Mühlenstr. 9 w 1933 roku.
mieszkałem od urodzenia w 1972 przy powst.wlkp 7,pamiętam takiego dziadka siwiuteńkiego w okularach,wołalismy na niego niemiec lub szwab(jak to gnojki) pewnie chodzi o tego pana...
Post Reply