Pożar synagogi w Szczecinku i jego następstwa. (1881 rok)

Artykuły historyczne, napisane przez uzytkowników portalu szczecinek.org, oraz pochodzące z innych źródeł.
Post Reply
Szczecinek.org
Posts: 168
Joined: 02 Feb 2009, 21:13

Pożar synagogi w Szczecinku i jego następstwa. (1881 rok)

Post by Szczecinek.org »

Autor: Kamil Kruszewski
Pożar synagogi w Szczecinku i jego następstwa. Przyczynek do dziejów antysemityzmu w Niemczech 1881-1884*


„Poroniony płód uczuć narodowych”

Fryderyk II Wielki, król Prus miał kiedyś powiedzieć: „Zostaw każdemu wolność, aby szedł do nieba taką drogą, jaka mu się podoba; oby był dobrym obywatelem – to wszystko, czego się od niego wymaga”. Tymczasem w Niemczech, zjednoczonych w 1871 r., uznawanych za wzór praworządności i ładu, objawił się z niespodziewaną siłą ruch, który nie chciał pamiętać o zasadzie tolerancji wygłoszonej przez Starego Fryca. Określeniem tego ruchu stał się nowy wyraz w politycznym słowniku Drugiej Rzeszy – antysemityzm.
Słowo antysemityzm pojawiło się w XIX w. Wcześniej niechęć skierowana była przeciw Żydom jako wspólnocie religijnej – konwersja na chrześcijaństwo teoretycznie powinna chronić przed prześladowaniami. Tymczasem w wieku XIX zaczęto upowszechniać pojęcia narodu i rasy oraz stosować je do opisu stosunków społecznych. Stąd już był tylko krok, aby tradycyjny antyjudaizm przybrany w naukowe uzasadnienia stał się nowoczesnym antysemityzmem, wedle którego Żyd dziedziczy szereg cech (negatywnych według antysemitów) i jest kimś zasadniczo innym (czytaj: groźnym) dla cywilizacji Zachodu. Rozwijający się nacjonalizm potrzebował zresztą przeciwnika dla swojego potwierdzenia, a jako cel ataku w czasie pokoju najłatwiej uczynić było innych i słabszych, mieszkających w sąsiedztwie.

Nie tylko Niemcy stały się w latach 70. i 80. wieku XIX areną antysemickiej działalności. Nienawiść antyżydowska szerzyła się w piśmie, poprzez partie polityczne i pogromy. Antysemityzm objawiał się w różny sposób w Austro-Węgrzech, Francji, Rumunii i Rosji. Ze wsparciem władzy czy wbrew niej antysemityzm zyskiwał popularność jako nowa ideologia polityczna. Szczególnie niepokojące wieści nadchodziły z Rosji, gdzie w kwietniu 1881 r. rozpoczęła się seria pogromów, które do 1884 r. dotknęły ponad 200 gmin żydowskich i dziesiątki tysięcy ich mieszkańców.
Żydzi w Drugiej Rzeszy uzyskali równe prawa z pozostałymi obywatelami. Antysemitów niemieckich nie mogły uspokoić informacje, że Żydzi stanowią w Rzeszy zaledwie około 1% ludności (pół miliona ludzi) i starannie wypełniają swoje obywatelskie obowiązki wobec państwa. Znaleźli liczne uzasadnienia, dla których Żydom należałoby odebrać prawa, a nawet usunąć ich z terytorium Rzeszy. Ludność żydowska była aktywna głównie w handlu i komunikacji, ponadto licznie zasiliła grupę wolnych zawodów. Najbogatsi spośród nich stanowili elitę niemieckiej finansjery, działali we wpływowych liberalnych kręgach, redagowali liberalne czasopisma. Dla rozwoju ruchu antysemickiego przełomowe znaczenie miały lata siedemdziesiąte. Wielki kryzys, jaki wówczas ogarnął Niemcy, przypisano szybko spekulacjom gospodarczym Żydów i ich liberalnym poglądom. Na sprawy gospodarcze nałożyły się także spory polityczne – kanclerz Bismarck zaczął odchodzić od dotychczasowego sojuszu z liberałami, z kolei konserwatyści podjęli próbę odzyskania pozycji politycznej i gospodarczej (np. przez wprowadzenie ceł na import produktów rolnych). W dobie powszechnych wyborów do Bundestagu należało podjąć walkę o serca, umysły i głosy wyborców. Konkurencją dla istniejących już stronnictw stała się też nowa siła polityczna czyli socjaliści. Konserwatyści podjęli więc próbę pozyskania dla siebie tych środowisk, które mogłyby stanowić zaplecze dla ruchu robotniczego.

Pomorze nieprzypadkowo stało się atrakcyjne dla populistycznych agitatorów. Pomimo że dotąd Żydzi „dość licznie reprezentowani” na Pomorzu „wśród chrześcijan na dobre i złe trwają przy wierze i obyczajach, zajmując się rzetelnym i solidnym handlem”, ogólna sytuacja na Pomorzu nie była dobra[1]. Autor jednego z artykułów z „Weser Zeitung” (cytowany w piśmie „Der Israelit”) wyjaśniał następująco zajścia w Szczecinku: miasteczko to było w latach 70. centrum rozbudowy okolicznych kolei, przybyło tu za pracą wielu nowych ludzi, pozbawionych korzeni. Kiedy wielkie inwestycje się skończyły, oni pozostali, pozbawieni perspektyw, a przez to podatni na radykalne hasła. Do tego należałoby dodać również duże grupy rzemieślników i drobnych przedsiębiorców z zawiścią oglądających się na konkurencję ze strony Żydów. Nieprzypadkowo zatem wśród chuliganów przeważała młodzież robotnicza i rzemieślnicza. Jak pisała „Preussische Lehrerzeitung” na Pomorzu na nauczyciela przypadało nawet 120-150 uczniów, z tego większość nie uczęszczała regularnie do szkoły, a wielu w ogóle nie realizowało obowiązku szkolnego. Konkluzja tekstu była następująca: „co wyrośnie z takich dzieci (…), to pokazują ostatnie wydarzenia [z Pomorza]”[2]. Wreszcie wyjaśnienie polityczne. Według „Allgemeine Zeitung des Judentums” na Pomorzu najsilniejszym stronnictwem byli konserwatyści i chociaż Żydzi nie stanowili dla nich żadnej konkurencji, mimo to pojawiały się hasła bojkotu gospodarczego Żydów. „Poza zaspokojeniem fanatycznych zapędów” chodziło o to, żeby „zjednać ludność przeciw wszelkim liberalnym instytucjom i poglądom” i pozyskać wierność ludu na czas wyborów. Inni dodawali do tego chęć odciągnięcia proletariatu od socjalistów[3].

W politycznej rywalizacji znalazło się więc miejsce dla ambitnych, radykalnych i bezwzględnych populistów, łączących retorykę nacjonalistyczną (antysemicką) z hasłami społecznymi. Hasła antysemickie pojawiały się także wśród konserwatystów. W 1879 r. publicysta Wilhelm Marr w artykule Zwycięstwo żydowskości nad niemieckością zaatakował rzekome wpływy Żydów, stosując rasistowskie uzasadnienia. W tym samym czasie rozpoczął się także „spór o antysemityzm” pomiędzy dwoma wielkimi historykami: Heinrichem von Treitschke („Żydzi są naszym nieszczęściem!”) i Theodorem Mommsenem (antysemityzm to „poroniony płód uczuć narodowych”). Rok wcześniej ruch antysemicki przybrał kształt organizacyjny – wpływowy nadworny kaznodzieja cesarski Adolf Stoecker utworzył w 1878 r. Chrześcijańsko-Socjalną Partię Robotników m.in. z intencją odciągnięcia od socjalizmu robotników i rzemieślników. Wspomniany Marr w 1879 r. założył Ligę Antysemicką już bez odwoływania się do uzasadnień religijnych i ze znacznie bardziej radykalnym programem. Kolejne miesiące i lata przynoszą nowe antysemickie inicjatywy: 1879 – Niemiecki Związek Reform (potem jako Niemiecka Partia Reform – Drezno), 1881 – Niemiecki Związek Ludowy Maksa Liebermanna von Sonnenberga (Berlin). Ruch nie był zatem jednolity, a próby zjednoczenia podejmowane m.in. przez Ernesta Henriciego[4] (Społeczny Związek Rzeszy) skończyły się niepowodzeniem, stąd część antysemitów szukała oparcia w partii konserwatywnej.

Największą akcją nowego ruchu była Petycja antysemitów z 1880 r. Zażądali w niej zniesienia ustaw dających Żydom równe prawa w Rzeszy z chrześcijanami. Jej inicjatorami byli Max Liebermann von Sonnenberg i Bernhard Förster, a poparcia udzielili im m.in. Stoecker i Henrici. Według nich zebrano ćwierć miliona podpisów, choć oponenci podnosili zarzut, że przy ich pozyskiwaniu nie obyło się bez nadużyć. Pewien sołtys z okolic Złotowa miał nakłaniać chłopów do podpisu, wyjaśniając, że to pismo od Bismarcka i że każdy uczciwy Niemiec musi je podpisać. Kanclerz w rzeczywistości zignorował przekazaną mu w kwietniu 1881 r. petycję[5]. Wielka akcja propagandowa związana z jej podpisywaniem, w ramach której m.in. Henrici objeżdżał pomorskie miasta, przyniosła jednak antysemitom pewną popularność i przyczyniła się do rozpropagowania ich poglądów.

„Pomorska wojna domowa”

W niedzielę 13 lutego 1881 r. przybył do Szczecinka wyjątkowy gość z Berlina. Na dworcu oczekiwał go komitet powitalny w składzie: fabrykant Paul Ehmcke, emerytowany skarbnik Meyer, skarbnik kasy miejskiej Noeske, restaurator Hertzberg i szynkarz Bandow. Tym specjalnym gościem był młody doktor filozofii Ernst Henrici. Nie przyjechał on jednak, aby wykładać na temat średniowiecznych komentarzy Notkera do psalmów, co było tematem jego dysertacji, ani też o dziełach Marcina Lutra. Po krótkim epizodzie w liberalnej Partii Postępowej zaangażował się w radykalny ruch antysemicki. Jego polityczna działalność skutkowała usunięciem go z posady nauczyciela, szybko jednak odnalazł się jako płomienny mówca podróżujący po Niemczech z wykładami atakującymi Żydów. Po wystąpieniach w Berlinie i Dreźnie wyruszył na Pomorze[6].

Henrici zamieszkał w hotelu Mundta. O godzinie 16 przy pełnej sali i w obecności przedstawicieli lokalnych władz (m.in. landrata Bogislava von Bonina[7]) rozpoczął swój wykład. Przekonywał w nim, że wkrótce wszelka własność znajdzie się w rękach Żydów, a Niemcy staną się „żydowskimi świniopasami”. Jako środek zaradczy proponował bojkot żydowskiego handlu i prasy oraz powszechne poparcie dla antysemickiej petycji, która powinna przekonać władze o konieczności ograniczenia praw Żydów. Jego zdaniem najkorzystniejszym rozwiązaniem kwestii żydowskiej byłaby emigracja z Niemiec niechcianych współobywateli. Posiedzenie zakończyło się przed godziną 19 odśpiewaniem hymnu. Jeden z tutejszych antysemickich liderów Ehmcke zaproponował przemarsz do hotelu Hertzberga przy akompaniamencie muzyki i z pieśnią „Schmeisst ihn’raus, den Juden Itzig”. Na szczęście obecny na zebraniu sekretarz miasta Kasch, odpowiedzialny za sprawy porządkowe, zaprotestował, mając być może w pamięci antyżydowskie rozruchy w Berlinie w noc sylwestrową ubiegłego roku. Dzień przed tamtymi wydarzeniami Henrici przemawiał do 4000 berlińczyków.

W niedzielę o godzinie 22 Henrici wystąpił raz jeszcze, tym razem w mniejszym gronie. Wtedy to miał pokazać zebranym paczkę antysemickich ulotek ze słowami: „Oto dynamit przeciw Izraelowi!”. Następnego dnia wykładał w Okonku.

Przemówienia Henriciego spowodowały wzrost napięcia w samym Szczecinku i okolicy. Jego retorykę z powodzeniem kontynuowała wydawana w Szczecinku prawicowa „Norddeutsche Presse”, która zresztą już wcześniej była nastawiona negatywnie wobec społeczności żydowskiej. W artykule pod tytułem Dr Luter i kwestia żydowska opublikowanym jeszcze w 1880 r. można było przeczytać m.in. cytat z Marcina Lutra: „Chcę dać dobrą radę: najpierw podpalić ich synagogę lub szkołę, a co nie zechce spłonąć, zasypać ziemią, żeby żaden człowiek na wieki nie zobaczył nawet kamienia”. Wśród miejscowych Żydów – wówczas 455 osób na 8600 mieszkańców Szczecinka[8] – zapanował niepokój, ponieważ obawiano się, że rychło antysemici mogą przejść od słów do czynów. Dzień przed wykładem Henriciego doszło w Więcborku (Vandsburgu) do napaści na żydowskiego kupca Neumanna, w wyniku której on sam został zabity, a jego żona i służąca odniosły poważne rany. Wkrótce zatrzymano jako podejrzanego pewnego młynarza, u którego znaleziono dokument skradziony z domu Neumanna. Komentarz „Norddeutsche Presse” do tych wydarzeń dawał miejscowym Żydom podstawy do obaw: „Ten czyn dostarcza dowodu, jak głębokie jest w ludzkich duszach wzburzenie na żydostwo, jeśli dopuszczają się takiej, niemalże szalonej, zemsty”[9].
W piątkowe przedpołudnie 18 lutego 1881 r. stało się to, co słowami Lutra wieszczyła „Norddeutsche Presse”. Z rozbudowanej niedawno synagogi zaczął unosić się dym. Około godziny 11 wszczęto alarm, sprowadzono sprzęt gaśniczy, ale wszystko to na próżno. Cały budynek wraz z wyposażeniem spłonął doszczętnie. Na szczęście pożar się nie rozprzestrzenił, choć pewne straty poniósł mieszkający koło synagogi żydowski kupiec Hirsch Heidemann[10].
Już na pogorzelisku rozpoczął się spór o przyczynę dramatu, który podzielił społeczność Szczecinka na dwie nieprzejednane partie. Żydzi uznali, że synagogę podpalono pod wpływem antyżydowskiej hecy wszczętej przez Henriciego i podsycanej przez miejscowych antysemitów. Z kolei ci chrześcijanie, którzy nie byli przychylni Żydom, zaczęli dywagować na temat żydowskiej prowokacji. Na razie gmina żydowska w Szczecinku zaczęła liczyć straty i wszczęła poszukiwania sprawcy podpalenia. W tym celu wyznaczyła nagrodę 1000 marek za informację w tej sprawie. Warto wspomnieć, że nagrodę 2000 marek ufundowali także chrześcijańscy mieszkańcy Okonka. Żydzi zwrócili się do władz z prośbą o wysłanie komisarza, który zapewniłby porządek w mieście i sprawę zbadał na miejscu.

Wkrótce do miasta przybył z Koszalina prokurator Pinoff i przejął śledztwo z rąk miejscowych władz. Szybko jednak natrafił na poważne przeszkody i był zmuszony wydać 22 lutego obwieszczenie, w którym żądał od mieszkańców Szczecinka pomocy, prawdomówności oraz zaniechania sporów politycznych i religijnych: „Należy wyciszyć wszelką religijną i polityczną nienawiść”. Odezwa wywarła jednak ograniczony skutek, co więcej sam prokurator stał się przedmiotem ataków. „Deutsche Landeszeitung” ujawniła, że Pinoff ma żydowskie pochodzenie (choć od wczesnej młodości był chrześcijaninem). Rzecz jasna w oczach antysemitów podważało to wiarygodność prokuratora – Henrici skwitował to słowami: „Czy należy składać przysięgę przed żydowskim sędzią? Ze swej strony nie chciałbym tego czynić”. Wkrótce potem na jednej z rozpraw w izbie karnej (22 kwietnia 1881 r.) przesłuchiwany mężczyzna krzyknął do Pinoffa: „Mam pozwolić, żeby sądził mnie Żyd? Nie, nigdy!” i zaatakował go nożem. Gdy odebrano mu broń, zerwał z nogi but i ponownie rzucił się na prokuratora. W końcu został obezwładniony i wyprowadzony[11].
Oprócz hipotezy o umyślnym podpaleniu, rozpatrywano też możliwość przypadkowego zaprószenia ognia. Zarzut taki postawiono ówczesnemu słudze synagogi (szamesowi) Löwenbergowi, nie udowodniono mu jednak winy. Ostatecznie dochodzenie w sprawie pożaru synagogi trzeba było umorzyć bez rozstrzygnięcia – prokuratorowi nie udało się znaleźć sprawcy ani nawet wskazać przyczyny pożaru.

Tymczasem na Pomorzu napięcie nie słabło. W maju doktor Henrici wykładał w Szczecinie, tym razem jednak – co z satysfakcją podkreślała prasa żydowska – bez powodzenia. Antysemiccy agitatorzy pojawili się też w Debrznie, rozgłaszając wśród miejscowych katolików, że za Kulturkampf odpowiadają Żydzi. I tym razem z nikłym skutkiem, gdyż katolicy tutaj w większości nie poddali się agitacji, głównie pod wpływem miejscowego proboszcza, który wystąpienia antysemickie potępił jako czyny „antychrześcijańskie”. Atmosfera jednak się zagęszczała – w czerwcu w Chojnicach sądzono kilku okolicznych chłopów za znęcanie się nad żydowskim współmieszkańcem, a antysemicka prasa z radością przyjmowała wiadomości o tym, że wieś zaczyna bojkotować żydowski handel. Nawet kary sądowe nie były w stanie powstrzymać antysemickiej nagonki – w kwietniu na grzywnę skazano dwóch redaktorów „Norddeutsche Presse” Michowa i Mayera za prasowe ataki na żydowskiego kupca Lessera. Ponadto antyżydowska heca zaczęła się rozlewać z Pomorza Zachodniego na sąsiednią prowincję Prusy Zachodnie. W czerwcu na Pomorzu trwało kolejne tournee Henriciego: najpierw w Barwicach, potem w Szczecinku, później również w Okonku.
W tym czasie, aby skuteczniej walczyć z propagandą antysemicką, bracia Cohnowie ze Szczecinka zaczęli wydawać „Neustettiner Zeitung” przy wsparciu liberalnej „Koesliner Zeitung”. Starcie obu szczecineckich gazet przeniosło się wkrótce z prasowych kolumn na ulice. Gazeta Cohnów na swoich łamach zaatakowała przywódcę tutejszych antysemitów, przedsiębiorcę budowlanego Luttoscha, za jego wystąpienia antyżydowskie. Urażony Luttosch, dając upust swojemu niezadowoleniu, pobił jednego z Cohnów na ulicy. W niedzielę 17 lipca doszło do kolejnej ulicznej scysji między szefem antysemitów i braćmi Cohnami, tym razem jednak krewki przedsiębiorca musiał się wycofać, odniósłszy w starciu obrażenia. Wieczorem tego samego dnia, przed godziną 21, Luttosch z obandażowaną głową zebrał tłum liczący ok. 500 ludzi pod hasłem: „Pozabijać wszystkich Żydów!”. On sam podobno był uzbrojony w rewolwer. Policja zatrzymała go w lokalu Hertzberga, gdzie zbierali się antysemici. Ludzie Luttoscha ruszyli wówczas pod ratusz. Siły porządkowe liczące zaledwie 8 ludzi nie zdołały zapobiec ekscesom – oprócz wznoszenia antysemickich okrzyków, tłum zaczął obrzucać kamieniami domy żydowskie. Kamienie poleciały też w stronę ratusza, a jeden z nich nie ominął nawet samego burmistrza Karla Zinglera. Luttoscha jednak wypuszczono i wezwał on ludzi do rozejścia się, co jednak tylko na krótko uspokoiło sytuację. Około godziny 23 tłum zebrał się znowu i ponowił atak na domy żydowskich obywateli. Największe zniszczenia dotknęły domy przy Preussische Strasse[12]. Zaatakowano także siedzibę „Neustettiner Zeitung”. Pracownicy gazety próbowali się bronić, ale musieli w końcu szukać schronienia na dachu, a lokal i urządzenia zostały poważnie uszkodzone. Jak donosiła prasa w ekscesach brali udział nie tylko robotnicy i rzemieślnicza młodzież, ale także tzw. „porządni obywatele”. Kobiety z dziećmi czuwały z koszykami, przygotowane do rabunku żydowskich sklepów. Dopiero około godziny 1 w nocy demonstranci zaczęli rozchodzić się do domów.

Dla rozładowania sytuacji burmistrz z landratem postanowili następnego dnia zorganizować poza miastem imprezę dla mieszkańców miasta z orkiestrą i wyszynkiem. Decyzja okazała się błędna. Burmistrz wezwał ludzi, by zgromadzili się przed ratuszem około godziny 21. Zebrało się nawet do 800 osób, które mimo obecności policji i żandarmów zaczęły wznosić okrzyki „hep-hep”[13]. Półtorej godziny później pojawiła się sprowadzona przez Zinglera kapela Koitza, która miała poprowadzić ludzi do lokalu Krohnego. Impreza w zamierzeniach organizatorów powinna rozładować napiętą sytuację, jednak w poniedziałkowy wieczór podchmieleni mieszczanie powtórzyli akcję z niedzieli. Około północy tłum powrócił i ponownie Żydzi, a nawet chrześcijanie, doświadczyli nocnego bombardowania kamieniami. Niektóre rodziny żydowskie musiały spędzić kolejną noc pod gołym niebem, chroniąc się przed napaścią na podwórkach domów. Według doniesień prasowych cało wyszły z tumultu tylko dwa żydowskie domy, zniszczono też okna i witryny u miejscowego szklarza chrześcijanina (firma Simon), a kupiec Behrend został raniony kamieniem w głowę. Tym razem nie obyło się bez aresztowań. Zaatakowany przez tłum landrat von Bonin sam miał zatrzymać 3 osoby, a w sumie w areszcie znalazło się 20 uczestników zamieszek.

Jak wyglądały domy Żydów po zajściach, relacjonował korespondent „Allgemeine Zeitung des Judentums” (numer z 2 sierpnia 1881 r.): „Aby na własne oczy przekonać się o wyrządzonych szkodach, obejrzałem dokładnie dom Żyda mieszkającego przy Kreuzdamm[14]. Pominąwszy zniszczenia zewnętrzne, (…) wnętrze przedstawiało naprawdę widok rozdzierający serce. Okna są rozbite, we wszystkich pokojach meble i inne sprzęty ustawione od frontu są zniszczone; na kołdrze dziecka, które spało w kołysce leży kamień niemal wielkości cegły. Oprócz tego leżało jeszcze 15-20 kamieni różnego kalibru rozrzuconych na meblach i w pokoju. Ponieważ w takich okolicznościach domownikom zagrażało w ich izbie niebezpieczeństwo, rodzina spędziła już dwie noce pod gołym niebem w ogrodzie”[15].
Następnego dnia, 19 lutego, na prośbę lokalnych władz do miasta przybył jako zastępca prezydenta rejencji koszalińskiej hrabia Maximilian Clairon d'Haussonville[16], aby podjąć decyzje co do środków zaradczych przeciw kolejnym ekscesom. Propozycja ustanowienia komisji bezpieczeństwa i wzmocnienia żandarmerii zyskała poparcie burmistrza. Przewodniczący rady miejskiej adwokat Scheunemann zwrócił wtedy uwagę na rzeczywiste przyczyny zaburzeń, jakimi były mowy Henriciego i propaganda „Norddeutsche Presse”. D’Hausonville starał się unikać wchodzenia w kwestie polityczne, stwierdził natomiast, że każdy sam powinien przyczynić się do zachowania bezpieczeństwa w mieście i stąd należy powstrzymywać domowników i służbę od wychodzenia z domu wieczorem. Scheunemann z kolei zaproponował wywieszenie na mieście obwieszczeń z odpowiednimi paragrafami kodeksu karnego, które mają zastosowanie do zajść dni poprzednich, z adnotacją, że koszty zniszczeń u części obywateli ponosi całe miasto. W razie konieczności porządek w mieście miało zaprowadzić wojsko. Magistrat natychmiast przystąpił do wykonania przyjętych na naradzie decyzji. Następnego dnia na mieście pojawiły się obwieszczenia, żandarmeria została wzmocniona, a z Koszalina przybył prokurator Pinoff, aby przeprowadzić kolejne śledztwo w Szczecinku, tym razem w sprawie tumultu. Luttosch został szybko aresztowany.

Wbrew oczekiwaniom władz nie oznaczało to końca rozruchów. Niektórzy szczecineccy Żydzi wyjechali w poszukiwaniu bezpieczeństwa do pobliskiego miasteczka Czarne. Tymczasem już 21 lipca tam również doszło do ekscesów. Około 50 młodych ludzi z rodzin rzemieślniczych i robotniczych z okrzykami „hep-hep” i „Juden raus” udało się pod dom kupca Hirscha. Tym razem miejscowy żandarm Dumkow zapobiegł aktom przemocy, zatrzymując przywódcę zbiegowiska. Landrat z Człuchowa wysłał jednak do Czarnego wsparcie – 4 konnych żandarmów. Mimo to 23 lipca zamieszki się powtórzyły. Ich inicjatorem miał być miejscowy szlachcic, wcześniej karany i usunięty dyscyplinarnie z wojska i urzędu. Podobno zachęcał tłum do wystąpienia, rozdając śledzie. Znów doszło do niszczenia domów i sklepów, w tym obrzucono kamieniami mieszkanie sędziego grodzkiego Flatera. Na ulicach zaczęła się regularna bitwa z konną żandarmerią, która jednak nie odważyła się użyć broni i nie zdołała nikogo zatrzymać. Burmistrz, który przybył do miasta dopiero następnego dnia, zdołał w końcu uspokoić sytuację.
Należało oczekiwać kolejnych wystąpień. Żydzi otrzymywali listy z pogróżkami, jak ten wysłany z Poznania do braci Cohnów wkrótce po zajściach w Szczecinku: „Do Żyda Adolfa Cohna, Szczecinek. Ostrzeżenie. Z powodu nikczemnych wykroczeń przeciw chrześcijanom i nagonki przeznaczony do ukarania. Związek Wytępienia Żydów” (pieczęć z napisem „Śmierć wszystkim Żydom”)[17]. W ówczesnej sytuacji trudno było uznać coś takiego tylko za niewybredny żart. Z kolei jeden z korespondentów tygodnika „Der Israelit” donosił w tych dniach: „Wieś małorolnych Gwda jest prawie w całości nastawiona antysemicko i pozostaje w kontakcie ze szczecineckimi antysemitami, czekając tylko na znak do wystąpień”. W Dalęcinie 23 lipca zdemolowano sklep Gronemanna, do napaści dojść miało także w Lotyniu. W środę 27 lipca czeladnicy i terminatorzy zaatakowali synagogę w Barwicach. Następnego dnia przybyli tam d’Hausonville i Pinoff dla wyjaśnienia okoliczności zajść i z obietnicą pomocy. „Allgemeine Zeitung des Judentums” zwróciła uwagę na pewne (nieprzypadkowe) okoliczności związane z tumultem. Otóż znany nam Luttosch został niedawno zwolniony z aresztu, w którym znalazł się po ekscesach w Szczecinku. W ataku brali udział młodzi ludzie, stąd części z nich ze względu na wiek nie można było pociągnąć do odpowiedzialności karnej. Zaatakowano tylko synagogę, co ograniczyło rozmiar zniszczeń, za które potem obciążono by również chrześcijańskich mieszkańców miasta, natomiast negatywny wpływ psychologiczny na Żydów musiał być i tak wystarczająco skuteczny. Te trzy czynniki wskazywały zdaniem gazety, że cała akcja została zaplanowana przez grupę „statecznych mieszczan” o antysemickich poglądach[18].

Wieczorem, w niedzielę 31 lipca na ulicach Bobolic miało się zebrać nawet 1000 osób. Policja początkowo nie interweniowała, aby nie prowokować tłumu. Dopiero gdy demonstranci rozpoczęli bombardowanie kamieniami synagogi i domów żydowskich, służby porządkowe wkroczyły do akcji wspierane przez zwykłych obywateli. Wyróżnił się introligator Kolterjahn, który sam zatrzymał dwóch chuliganów. Dzięki temu straty w mieście nie były wielkie. Dzień później doszło do zamieszek w Białym Borze – tumult z wybijaniem szyb w domach i w synagodze trwał do pierwszej w nocy. Ranna została żona kupca Lefevre’a. Policja nie zareagowała dość zdecydowanie, ale już w następnych dniach utworzono patrole obywatelskie. Do wsi Pile na „gościnne występy” przyjechała młodzież ze Szczecina, żeby podjudzać chłopów przeciw Żydom. Efektem było zdemolowanie sklepu Lewińskiego – w tumulcie brał udział m.in. syn żandarma. Przy drugiej próbie napaści policja zapobiegła kolejnym ekscesom. W piątek 5 sierpnia w Jastrowiu tłum złożony głównie uczniów i czeladników szewskich oraz kobiet zaatakował domy Żydów i synagogę. Landrat z Wałcza baron von Kethelhodt przybył natychmiast na miejsce wraz z posiłkami dla miejscowej policji. Duchowni (katolicki i protestancki) próbowali nakłonić ludność do spokoju. Ksiądz katolicki zresztą został z tego powodu zaatakowany. Rozruchy mimo to powtórzyły się 8 sierpnia – zraniono jednego z żydowskich obywateli oraz doszło do starć chuliganów z policją i wspierającym ją miejscowym związkiem kombatantów. Demonstranci czuli się bardzo pewnie; jak zeznał jeden z nich: skoro Bismarck jest przyjacielem Henriciego, „więc nikt nie może nas ukarać i nie ukarze, jeśli wypędzimy Żydów”[19].

W Świdwinie poruszenie trwało już od pewnego czasu, w związku z tym burmistrz nałożył ograniczenia w poruszaniu się po mieście wieczorem i w nocy. Odpowiedzią na zarządzenie było zbiorowisko wieczorem 7 sierpnia złożone w większości z młodych ludzi. Gdy jeden z demonstrantów został aresztowany, tłum ok. 200 do 300 osób ruszył pod ratusz z żądaniem jego uwolnienia, potem zaatakował sklepy i domy żydowskie. Największe straty poniosła destylarnia i sklep z alkoholem Jacobusa, w innych miejscach wybijano szyby, demolowano i rabowano sklepy, doszło też do pobicia. Około północy siły porządkowe – w tym związek kombatantów – oczyściły ulice miasta. W areszcie znalazło się 19 uczestników zajść, a straty wstępnie oszacowano na 10 do 12 tysięcy talarów. Przez kilka dni napięta sytuacja panowała także w Polanowie. Ostrzeżenia władz okazały się nieskuteczne – tłum wbrew zakazom wychodził wieczorem 7 i 8 sierpnia na ulice. Za drugim razem zaatakowano dom miejscowego lichwiarza, niejakiego Rohra, który musiał salwować się ucieczką. Podczas próby powstrzymania zajść przed jego domem ktoś z tłumu zranił jednego z członków władz miasta i zaatakował nożem jego syna. Jedna z gazet opisując te wydarzenia, zwróciła uwagę na nowy element: fałszywych świadków, którzy dowodzili, że to Żydzi atakowali demonstrantów, wcześniej ich prowokując. Rohr tymczasem został wyprowadzony z domu przez swojego pomocnika chrześcijanina i znalazł schronienie u chrześcijańskich sąsiadów.

Nagonka antyżydowska na początku sierpnia ogarnęła Miastko. W czwartek 4 sierpnia prawie setka ludzi napadła na dom kupca Mendelsohna, a potem na Oppela i Hammersteina. Policja przywróciła porządek, ale następnego dnia ulice wypełnił jeszcze większy tłum, choć do rozruchów nie doszło. W niedzielę jednak wybito kamieniami okna w tamtejszej synagodze.

W Chojnicach pierwsze niepokojące znaki pojawiły się już pod koniec lipca. Na wybryki chuliganów policja zareagowała ostro – doszło do aresztowań, na ulicach władze rozwiesiły plakaty ostrzegające przed zamieszkami. Ktoś jednak zaczął je niszczyć w piątek 5 sierpnia. Dzień później ulice zapełniły się wieczorem, ale i policja zyskała wzmocnienie, w tym konną żandarmerię. Do ekscesów nie doszło, ale zatrzymano 3 osoby. W niedzielę 7 sierpnia chojnicki rzeźnik Sukow uzbrojony w topór i wspierany przez opłaconą zgraję (po 10 fenigów na głowę) postanowił rozprawić się z żydowskim handlarzem Becherem. Został jednak przepędzony przez innych mieszkańców. Mimo to tłum zbierał się nadal, wznosząc antyżydowskie okrzyki. Interwencja policji i żandarmerii, w czasie której zatrzymano kilku demonstrantów, a konie żandarmerii stratowały kilka osób, uspokoiła sytuację, jednak do pełnego uśmierzenia wystąpień doszło dopiero w następnym tygodniu. Zatrzymano w ciągu całego tygodnia niepokojów ok. 20 osób.
Tymczasem na Pomorze i do Prus Zachodnich znowu zawitał Henrici. W połowie sierpnia wykładał w Koszalinie i Czarnem (zapewne 14 sierpnia). W Koszalinie zawczasu władze wywiesiły obwieszczenia z odpowiednimi paragrafami kodeksu karnego. Zamieszki nie ominęły jednak też centrów lokalnej władzy: Koszalina i Szczecina. Próbę tumultu w Koszalinie (15 sierpnia) policja stłumiła zatrzymując 19 osób. Tego samego dnia rozruchy miały miejsce w Szczecinie, w stolicy prowincji pomorskiej i trwały do 17 sierpnia. Kilkusetosobowy tłum zbierał się na ulicach wieczorami, „hepając”, ale policja, wojsko i strażacy skutecznie interweniowali, nie dopuszczając do ataków na Żydów i ich mienie. Łącznie zatrzymano ponad 40 osób. Nastroje antyżydowskie nie ominęły tam nawet dużych zakładów przemysłowych, w których wstrzymano zatrudnianie robotników żydowskiego pochodzenia. „Po raz trzeci w ciągu trzech tygodni” – jak podkreślała prasa – doszło do ekscesów w Czarnem (14/15 sierpnia)[20]. Znów wybito szyby w synagodze i w domach miejscowych Żydów. Przedstawiciele władz z Kwidzyna przybyli niezwłocznie do miasta i na zebraniu z burmistrzem Hellerem, władzami miasta i zarządem gminy żydowskiej wyrazili żal z powodu zajść oraz obiecali pomoc. Podjęto też decyzję o utrzymaniu straży obywatelskiej dla zapobieżenia dalszym wystąpieniom.
W czasie największego natężenia tumultów – 16 sierpnia – w Szczecinku zebrali się przedstawiciele gmin żydowskich, które już ucierpiały lub czuły się zagrożone przez ekscesy. Wspólnie wystosowano wówczas pismo do władz, w którym po przedstawieniu opisu sytuacji, poniesionych szkód i propozycji środków zaradczych, poproszono o udzielenie im pomocy. Również prasa żydowska ostrzegała władze przed skutkami braku stanowczej reakcji. W artykule Ekscesy motłochu na Pomorzu w „Allgemeine Zeitung des Judentums” z 23 sierpnia autor stwierdzał, że „w naszych Prusach wszystko to jest jakimś nowym, nieznanym zjawiskiem”. Brak energicznej reakcji władz spowoduje rozluźnienie społecznej dyscypliny, co odbije się nie tylko na żydowskich obywatelach. Nawiązując do niedawnych pogromów w Rosji, autor zwracał uwagę na ich podobieństwo do zamieszek na Pomorzu, zadziwiające „w sprężyście administrowanych Prusach”: „ta sama żądza plądrowania w tłumie, ta sama nagonka ze strony tak zwanych wykształconych kręgów, ta sama obojętność, ten sam pociąg do bezprawia, ta sama słabość, aby w porę powstrzymać ekscesy”[21]. Choć wcześniej lokalne władze próbowały zahamować agresywne zachowania tłumu, brak było jednak koordynowanej z góry akcji. Minister spraw wewnętrznych Robert von Puttkamer[22] dopiero na początku sierpnia zalecił władzom, aby „zapobiec powtórzeniu się takich zaburzeń porządku wszystkimi środkami, jakie prawo daje im do ręki” – w czym także mieściło się zapobieżenie działalności antysemickich agitatorów[23]. Lokalne władze zaczęły wydawać obwieszczenia ostrzegające przed aktami przemocy. Landrat złotowski – postępując za wytycznymi – zapowiadał, że „wszelkich użyje środków do przygnębienia takiego brutalstwa (Rohheit) i ma nadzieję, że wszystkie władze policyjne wspierać go w tym będą”. W razie obawy zagrożenia porządku władze miały ogłaszać przepisy dotyczące naruszenia „spokoju krajowego”, z podkreśleniem, że według prawa z 11 marca 1850 r. za szkody ponosi odpowiedzialność cała gmina. Landrat poprosił też o pomoc w utrzymaniu porządku związki strzeleckie i kombatanckie. Szynkarzom za sprzedaż alkoholu uczestnikom ekscesów groził odebraniem koncesji[24]. Rozszerzające się zajścia wywołały reakcję cesarza Wilhelma I, który miał zalecić zbadanie sprawy i podjęcie działań zapobiegawczych. W połowie sierpnia na Pomorze udał się nadprezydent prowincji pomorskiej baron Ferdynand von Münchhausen[25].

Mimo to w trzeciej dekadzie sierpnia nadal było niespokojnie. W Słupsku i Lęborku dało się słyszeć antysemickie okrzyki. Cały czas działała też antysemicka szeptana propaganda, krążyły ulotki, jak ta ze Słupska w formie biletu kolejowego dla Żydów, z napisem: „Na kolej Henriciego do Palestyny, ale nie z powrotem”. Polska „Gazeta Toruńska” informowała o napisach nawołujących do rozruchów („2.9. hep! hep!”), które 21 sierpnia pojawiły się w Toruniu na domach żydowskich, budynkach publicznych, a nawet na ogrodzeniu kościoła katolickiego[26]. W Jastrowiu z kolei niewiele brakowało, aby powtórzyła się sytuacja z początku miesiąca. Pewna dziewczyna, służąca w miejscowym hotelu, została wysłana do miasta przez swojego pryncypała w celu załatwienia jakiejś sprawy. Wróciła dzień później i zeznała na policji, że przetrzymywał ją siłą w swoim domu miejscowy żydowski kupiec. Wskazała nawet w obecności policjanta pomieszczenie, w którym rzekomo miała być uwięziona. Następnego dnia jednak pewna chłopka z Podgajów powiedziała duchownemu, że była u niej dziewczyna podająca się za jego córkę, prosząc o nocleg. Jak się okazało, była to domniemana ofiara porwania. Policja raz jeszcze zainteresowała się służącą (podobno obie kobiety miały już do czynienia z policją). Mimo to 24 i 25 sierpnia tłum nie uwierzył wyjaśnieniom władzy i zwrócił się przeciw miejscowym Żydom.

Oprócz wspomnianych już miejsc demonstracje i ekscesy o różnej skali dotknęły w tym czasie Połczyna Zdroju, Człuchowa, Bytowa, Sławna, Kościerzyny, Złotowa, Złocieńca, Okonka, Brzezia Czaplinka, Rogoźna i wielu innych pomorskich miejscowości. Najczęściej kończyło się na okrzykach „hep-hep” albo agitacji antyżydowskiej, gdyż władze zachowały czujność. Także w Toruniu dawało się słyszeć na ulicach „hepanie”, były to jednak pojedyncze wybryki i nie przerodziły się w demonstracje i ataki na Żydów[27].

Wielki finał antyżydowskiej „hecy” miał miejsce w Słupsku 1-3 września. Rozruchy rozpoczęły się tam na sygnał, że
stacjonujący w mieście huzarzy wyjeżdżają na ćwiczenia. W ciągu pierwszych dwóch wieczorów siły porządkowe zdołały powstrzymać demonstrantów przed aktami przemocy, jednak najgorsze zajścia miały miejsce w sobotni wieczór 3 września. Tłum miał liczyć nawet 2000 ludzi. Wykrzyczawszy się najpierw, demonstranci zabrali się do wybijania szyb. Kiedy po trzykrotnym wezwaniu do rozejścia się, tłuszcza nie reagowała, dowodzący wojskiem podpułkownik von Kreuse nakazał rozpędzić zgromadzenie. Tłum jednak łatwo nie ustępował, przenosząc się na inne ulice i tam dokonując zniszczeń. Wobec agresji demonstrantów nie udało się uniknąć rozlewu krwi. Przed destylarnią i szynkiem Blaua, którego bombardowanie kamieniami trwało pół godziny, żandarmeria i huzarzy trafili na barykadę z wozów. W akcji osobiście uczestniczyli zastępca landrata i burmistrz Stoessel – aresztowano 30 osób, a 10 zostało rannych. Tym mocnym akcentem zakończyła się największa fala rozruchów, choć drobniejsze wystąpienia zdarzały się i później, jak na przykład w październiku w Polanowie, kiedy to nieznani sprawcy wybili szyby w synagodze.
Następne miesiące to czas procesów przeciw uczestnikom zamieszek. Jako pierwszego (24 sierpnia) osądzono w izbie karnej sądu okręgowego w Koszalinie robotnika Koohlsa ze Świdwina, który dostał 3 miesiące wiezienia za akty chuligańskie dokonane jeszcze przed ekscesami w tym mieście. Od września do listopada trwały rozprawy przed sądem ławniczym w Słupsku przeciw uczestnikom demonstracji w tym mieście. W listopadzie przed tym samym sądem odpowiadało 24 oskarżonych o udział w polanowskim tumulcie. Tym razem za okoliczność łagodzącą uznano fakt, że Rohr, czyli główna ofiara zajść, był lichwiarzem i nie cieszył się dobrą opinią nawet w tamtejszej gminie żydowskiej. W listopadzie w Koszalinie wspomniany już prokurator Pinoff oskarżał 28 uczestników zajść świdwińskich. Główną rolę przypisał rentierowi Brevingowi, któremu postawił zarzut nawoływania do przemocy i kierownictwa w czasie zamieszek, podkreślając, że znany był wcześniej jako gorący antysemita. Pozostałych dotyczyły zarzuty udziału w nielegalnym zgromadzeniu, oporu wobec władzy, zakłócania porządku publicznego, aktów chuligańskich oraz kradzieży. Oskarżeni bronili się, twierdząc, że byli pijani lub że znalazłszy się w tłumie, po prostu robili to co inni. Sam Breving tłumaczył, że w czasie rozruchów robił „piwną rundkę” i nie był zdolny do jakichkolwiek działań. Zdaniem jego obrońcy to „żaden socjalista, lecz wielki miłośnik piwa”. Z kolei Pinoff uznał, że „idea państwa wymaga tutaj kary”, stąd prokurator zaproponował od pół roku do 2 lat więzienia[28]. Podkreślił także związek między agitacją antysemicką a zajściami, na co od dawna zwracała uwagę prasa i wskazał znaczenie wydarzeń ze Szczecinka dla fali ekscesów, która zalała Pomorze. Problemem w tym, jak i w innych procesach, były trudności z przedstawieniem twardych dowodów winy. Stąd wiele zwolnień od kary czy to z braku dowodów, czy też ze względu na wiek oskarżonych. Tym razem po przesłuchaniu około 100 świadków sąd zwolnił 6 osób, w tym Brevinga, który jednak zobowiązał się opłacić odszkodowania za straty w Świdwinie i koszty procesu. Reszta – w większości robotnicy i rzemieślnicy – otrzymali od 2 lat (jedna osoba) do 4 miesięcy więzienia. W listopadzie sądzono 10 młodzieńców, którzy wszczęli tumult w Brzeziu. Linię obrony starającą się sprowadzić napaści na Żydów do chuligańskich wybryków młodzieży, dobrze oddają słowa ich obrońcy: „Moi klienci nie wezmą mi chyba za złe, jeśli ich wszystkich bez wyjątku nazwę głupimi chłopakami”[29]. Sześciu skazano na 1-2 tygodnie aresztu. W tym samym miesiącu osądzono w Koszalinie 5 osób za zajścia w Bobolicach, przy czym i tutaj wyroki były dość łagodne. Już w styczniu 1882 r. spośród 19 osób zatrzymanych w Czarnem, przed sądem w Chojnicach 14 skazano na areszt od jednego dnia do 4 tygodni, resztę zwolniono, a w lipcu krawiec z Białego Boru dostał 3 miesiące więzienia za zakłócanie porządku. W opisywanych przez prasę procesach na ogół wyroki były łagodzone przez sąd w stosunku do propozycji prokuratorów, nie udało się również wskazać rzeczywistych prowodyrów zajść. Karani byli zwykli uczestnicy z niższych warstw społecznych, a agitatorzy w rodzaju Henriciego i członków komitetów antysemickich pozostali bezkarni. Niemniej jednak władze mogły uznać sytuację za opanowaną.

Rozruchy, które przetoczyły się w 1881 r. przez pruskie Pomorze, wywołały polityczną debatę w samych Niemczech, śledzone też były z uwagą poza granicami[30]. Liberałowie jednoznacznie zidentyfikowali przyczynę gorszących zajść. Była to ich zdaniem agitacja antysemitów, którzy podburzyli słabo wykształconą i gorzej sytuowaną część społeczności Pomorza, aby realizować swoje polityczne cele, tym bardziej że na jesieni 1881 r. miały odbyć się wybory do Reichstagu. Z kolei prawica przekonywała, że chociaż same ekscesy były godne potępienia, to należało poszukać ich głębszych przyczyn. Znajdowano je przede wszystkim w ekonomicznej działalności Żydów, z czego wynikało, że sami byli sobie winni z powodu bezwzględnego kapitalistycznego wyzysku, w którym mieli rzekomo wybitny udział[31]. Liberałowie wykorzystali te wydarzenia, aby skrytykować postawę rządu, konserwatyści z kolei atakowali liberałów za ich rolę w powstaniu kryzysu gospodarczego. Problem został również poruszony podczas debaty w pruskim sejmie 25 lutego 1882 r.[32] Włączenie pomorskich zamieszek w walkę partyjną nie sprzyjało wyjaśnieniu tych wydarzeń.

Władze przyznały, że do zajść doszło pod wpływem antysemickiej agitacji, ale nie udowodniono, że były one efektem centralnie kierowanej konspiracji[33]. Współcześni badacze (Christhard Hoffmann, Stephen Nicholls) jako przyczyny wskazują przede wszystkim: wzrost napięć społecznych wywołany kryzysem gospodarczym; propagandę antysemicką, która dostarczała łatwych wyjaśnień trudnej sytuacji; postawę elit rządzących, którą uczestnicy tumultów uznali mylnie za zachętę lub przyzwolenie na „wymierzenie sprawiedliwości” Żydom[34]. Ten ostatni czynnik mógł mieć zdaniem C. Hoffmanna decydujące znaczenie. Tłum złożony w dużej części z młodych ludzi – uczniów, czeladników, robotników – zamierzał dać nauczkę Żydom i pokazać im, kto naprawdę powinien czuć się w kraju gospodarzem. Atak na Żydów w ich mniemaniu był zgodny z wolą rządzących autorytetów takich jak Bismarck, stąd określa się pomorskie zajścia jako „lojalistyczny pogrom”[35]. Nie bez znaczenia była również polemika prasowa, jaka wywiązała w związku z agitacją antysemicką i pożarem szczecineckiej synagogi oraz echa wydarzeń w Rosji, gdzie od kwietnia 1881 r. dochodziło na szeroką skalę do pogromów ludności żydowskiej. Dla wielu ówczesnych obserwatorów wybuch agresji mógł być zaskoczeniem, tym bardziej że ostatnie zajścia uliczne na dużą skalę, w tym wystąpienia przeciw Żydom miały miejsce w czasie Wiosny Ludów. Do poważnych rozruchów antyżydowskich, które ogarnęły znaczne obszary Niemiec, doszło też wcześniej, w 1819 r. (tzw. „zamieszki hep-hep”)[36]. W każdym razie „pomorska wojna domowa”, jak na wyrost określiła ekscesy liberalna gazeta „Berliner Tageblatt”, okazała się zdaniem Stephena Nichollsa „epizodem, który jest unikalny w historii dziewiętnastowiecznych Niemiec, a zarazem wydaje się obfitować w implikacje w przyszłości”[37]. Najistotniejszą z tych implikacji była porażka radykalnego antysemityzmu, która jednak paradoksalnie pozwoliła utrwalić się postawom antysemickim w ich umiarkowanej formie, tolerowanym w okresie prosperity. Gdy jednak sytuacja w Rzeszy pogorszyła się po I wojnie światowej, być może dzięki temu łatwiejsza stała się wówczas akceptacja dla brutalnej przemocy, która objawiła się podczas nazistowskiej „kryształowej nocy”[38].

Prasa polska w zaborze pruskim uważnie śledziła i relacjonowała przebieg niepokojów na Pomorzu i w Prusach Zachodnich. W oczach Polaków postawa niemieckiego społeczeństwa wobec mniejszości żydowskiej dowodziła, co w istocie kryje się za niemiecką wyższą kulturą i czego mogą się po niej spodziewać mniejszości narodowe. „Dziennik Poznański” z 18 sierpnia 1881 r. przypomniał komentarze prasy niemieckiej z okresu, kiedy zaczynały się rozruchy w Rosji. Niemieccy redaktorzy byli wówczas pewni, że coś takiego w Prusach nie może się zdarzyć, ponieważ „władze pruskie są energiczne i nie dopuściłyby nigdy do takich scen gorszących”, a „ludność w państwie pruskim o wiele więcej jest wykształconą aniżeli ludność w państwie rosyjskim”[39]. Według polskich dziennikarzy wydarzenia pomorskie powinny stać się także lekcją dla Żydów, którzy w zaborze pruskim niejednokrotnie w sporach polsko-niemieckich stawali po stronie silniejszego. Pojawiły się nawet sugestie, aby Żydzi w bliskich wyborach poparli kandydatów polskich, tak by mniejszości prześladowane w Prusach wzajemnie się wspomagały.
Polska prasa podtrzymywała też rozpowszechnione stereotypy o negatywnej roli Żydów w gospodarce, w niej upatrując jedną z przyczyn wybuchu agresji. W komentarzach odrzucano jednak zdecydowanie rozstrzyganie konfliktów z użyciem przemocy, co nie zawsze spotykało się ze zrozumieniem czytelników. „Gazeta Toruńska” z 26 sierpnia 1881 r. odpowiadała na zarzut, jakoby broniła Żydów, w czasie gdy należy poświęcić siły walce o własny interes narodowy. Redakcja powołała się przy tym na „stanowisko prawie powszechnie w prasie polskiej przyjęte”. Według tego stanowiska Żydzi ponoszą odpowiedzialność za część ciemnych stron kapitalizmu: wyzysk, żądzę zysku, brak skrupułów w działalności gospodarczej. Jednak droga do uwolnienia się od zależności gospodarczej to przede wszystkim edukacja, społeczna solidarność i rozwijanie własnej aktywności gospodarczej. Przemoc wobec Żydów nie jest żadnym rozwiązaniem. Za potępieniem antyżydowskiej „hecy” przemawiało „chrześcijaństwo, polskość, ludzkość i rozsądek a nawet mądrość polityczna”. Skoro „Niemcy zniemczyli nam Żydów”, więc niech też sami zwalczają ich niecne praktyki. Tymczasem Polakom udział w zamieszkach przyniósłby tylko kary, wzmacniałby skrajnych nacjonalistów niemieckich oraz dawał kolejny argument dla antypolskiej agitacji. Najważniejsze w tym artykule uzasadnienie powstrzymania Polaków od udziału w antysemickich rozruchach polegało jednak po prostu na tym, że „nie godzi się podnosić ręki na bliźniego”[40].

Proces w Koszalinie

Śledztwo, które prowadził w sprawie pożaru synagogi prokurator Pinoff, nie przyniosło żadnych rezultatów. Sąd krajowy (Landgericht) w Koszalinie (8 lipca 1881 r.) i wyższy sąd krajowy (Oberlandgericht) w Szczecinie (28 lipca 1881 r.) uznały sprawę za zamkniętą i wstrzymały dalsze postępowanie. Odrzuciły m.in. zarzut nieumyślnego spowodowania pożaru postawiony słudze synagogi, uznały także, że brak dowodów na umyślne podłożenie ognia, ponadto nie znaleziono motywu dla takiego czynu. Zresztą, o czym już była mowa, napięcie panujące w Szczecinku po pożarze synagogi utrudniało przeprowadzenie skutecznego śledztwa. Już na miejscu pożaru wyrażano sprzeczne poglądy na temat przyczyn zdarzenia: jedni twierdzili, że to skutek mowy Henriciego i propagandy antysemickiej, inni uznali, że Żydzi sami podpalili synagogę, aby zrzucić winę na chrześcijan i pozyskać fundusze na budowę nowej, większej bożnicy, jeszcze inni twierdzili, że pożar wybuchł przypadkowo. W śledztwie jednak zabrakło dowodów rzeczowych i zeznań świadków, które jednoznacznie pozwoliłyby udowodnić którąkolwiek z wersji[41].
Tymczasem uwagę opinii publicznej i władz przyciągnęły przewalające się przez Prusy antyżydowskie tumulty. W tej atmosferze gmina żydowska w Szczecinku podejmowała starania o odbudowę synagogi. Wsparcie finansowe płynęło z wielu gmin w Niemczech, ale również z zagranicy m.in. z Pragi i Londynu, gdzie w akcję zbiórki pieniędzy zaangażował się szczególnie H. Friedländer. Gmina nie uzyskała przy tym pomocy lokalnych i państwowych władz. Już 20 grudnia 1881 r. został wmurowany kamień węgielny pod nową bożnicę. W uroczystości, co podkreśliła prasa żydowska, oprócz gości z innych gmin żydowskich wzięło udział „wielu tutejszych chrześcijan”. Na otwarcie nowej synagogi trzeba było poczekać jeszcze prawie dwa lata. W obecności licznych gości, w tym władz miejskich, nowy budynek oddano do użytku 25 września 1883 r. Znacząco jednak w kontekście znanych już okoliczności brzmi wzmianka, że uroczystość odbyła się bez większych zakłóceń.

Choć minęło już sporo czasu od pożaru i zajść w Szczecinku, emocje zamiast wygasać rozpaliły się na nowo. Pogłoska, że to Żydzi byli sprawcami pożaru swojej bożnicy, przekształciła się bowiem w akt oskarżenia. Dziennikarze „Norddeutsche Presse” i związane z nią środowiska przy wsparciu landrata von Bonina na własną rękę wszczęli śledztwo na nowo[42]. Pojawiły się nowe zeznania, świadkowie odzyskali pamięć, inni przestali się bać i zaczęli ujawniać nieznane wcześniej okoliczności. Wkrótce zatem prokurator Pinoff musiał wrócić do sprawy. W marcu 1882 r. postępowanie zostało wznowione. W październiku tegoż roku antysemici ponieśli jednak drobną porażkę. Wcześniej bowiem Luttosch wytoczył braciom Cohn sprawę o napaść i zranienie, co w lipcu 1881 r. zapoczątkowało szczecinecki tumult. Sąd karny i sąd wojskowy w Szczecinie uwolniły obu Cohnów od zarzutu, uznając że napastnikiem był Luttosch, oni natomiast wystąpili w obronie własnej.

Wznowione śledztwo w sprawie pożaru synagogi zakończyło się zaskakująco. W maju 1883 r. prokurator wniósł akt oskarżenia przeciw 5 szczecineckim Żydom – zarzucano im udział w umyślnym podpaleniu synagogi. Otwarty dla publiczności proces przed sądem krajowym w Koszalinie zapowiedziano na 18 października 1883 r. Ze względu na przedmiot sprawy, ale także zewnętrzne okoliczności, proces ten miał przyciągnąć uwagę całego świata. W gorącej polemice między antysemitami i środowiskami żydowskimi dostarczał argumentów obu stronom i wpisywał się w ogólny trend wykraczający poza obszar Niemiec. W tym samym czasie na Węgrzech toczył się proces w sprawie śmierci młodej dziewczyny Esther Solymosi, w którym ofiarą oskarżenia o mord rytualny padli tamtejsi Żydzi[43]. Węgierski sąd uniewinnił oskarżonych, jak jednak rozstrzygnie o losie szczecineckich Żydów pruski wymiar sprawiedliwości?

W czwartek 18 października 1883 r. w koszalińskim sądzie przy wypełnionej sali rozpoczął się długo oczekiwany proces. Na czele składu sędziowskiego stanął dyrektor przy sądzie krajowym (Landsgerichtsdirektor) Buhrow, któremu jako ławnicy towarzyszyli radca sądowy (Landsgerichtsrat) Leyde i asesor dr Meyer. Na ławie przysięgłych zasiadło 8 właścicieli ziemskich, 3 rentierów i jeden radca rejencyjny (Regierungsrat). Oskarżycielem był prokurator Pinoff, natomiast obrony podjął się znany berliński adwokat Erich Sello[44], którego wspierał Scheunemann, radca (Justizrat) ze Szczecinka. O przyjęcie tej sprawy przez Sello miał prosić sam następca tronu, uważany za liberała, przyszły cesarz Fryderyk III, który z niechęcią odnosił się do ruchu antysemickiego.
Na ławie oskarżonych zasiadło pięciu szczecineckich Żydów: rentier Hirsch (Hermann) Heidemann, lat 73, ojciec sześciorga dzieci; jego syn Gustav, lat 35, kupiec i ojciec sześciorga dzieci; kuśnierz Hirsch (Hermann) Lesheim, lat 40, ojciec 3 synów; jego syn Leo Lesheim, lat 17, uczeń kuśnierski; Adolf Löwenberg, lat 37, sługa synagogi[45]. W sprawie miało zeznawać łącznie około 90 świadków.

Rozprawa rozpoczęła się od odczytania aktu oskarżenia przygotowanego na podstawie drugiego śledztwa przeprowadzonego przez Pinoffa. Prokurator przypomniał w nim wydarzenia z 11 lutego 1881 r., stwierdzając, że pożar, który strawił doszczętnie szczecinecką synagogę, nie był przypadkowym zdarzeniem. Według świadków, tamtego dnia rano widziano jak Löwenberg i Hirsch Lesheim wchodzili do synagogi z blaszaną kanką na naftę, zaś tuż przed pożarem obaj Heidemannowie, którzy zajmowali posesję graniczącą z bożnicą, mieli wejść na chwilę do synagogi. Następnie Lesheimowie wybili okno bożnicy – jak dowodził prokurator – zapewne, aby przyspieszyć działanie ognia, a potem się oddalili. Wiele szczegółów przytoczonych w oskarżeniu zdaniem prokuratora przemawiało za rozmyślnym wywołaniem pożaru. Niektórzy twierdzili, że w ciągu tygodnia poprzedzającego pożar w synagodze widać było światła – potem zaś stwierdzono, że czuć było na pogorzelisku wyraźny zapach nafty. Jeden z głównych świadków oskarżenia Buchholz, zatrudniony wtedy u Heidemanna, zeznał ponadto, że przed pożarem jego pracodawca polecił mu usunąć drewno ze składu znajdującego w pobliżu synagogi i przygotować przejście w płocie oddzielającym bożnicę od jego posesji. Według prokuratora powodem tak niepojętej zbrodni, a chodziło przecież o targnięcie się na miejsce święte, miała być chęć „uzyskania datków dobroczynnych z innych gmin żydowskich” i „skierowanie podejrzenia na chrześcijan” z powodu silnych antysemickich wpływów w Szczecinku[46].
Wszyscy oskarżeni odrzucili stawiane im zarzuty, opisując swoje zachowanie w pamiętnym dniu. Heidemannowie przyznali m.in., że przyszli do synagogi, ale już w trakcie pożaru i próbowali się dostać do środka – w tym wybijając okno – nie było to jednak możliwe ze względu na gęsty dym. Ponadto odrzucili zarzuty Buchholza, gdyż wskutek pożaru sami ponieśli znaczne straty (nawet po wypłaceniu odszkodowania wynosiły one jeszcze 4500 marek). Z kolei starszy Lesheim był wtedy w domu, a młodszy zajmował się zbiórką pieniędzy dla chorych. Podobnie Löwenberg zaprzeczył wszystkim dotyczącym go zarzutom.

Teraz przyszedł czas na zeznania świadków. Jako jeden z pierwszych na pytania odpowiadał przewodniczący szczecineckiej gminy żydowskiej kupiec Löwe. Według niego gmina już w 1876 r. podjęła starania o budowę synagogi. Kupiono plac za 5250 marek, ale zabrakło środków na samą budowę. Zdecydowano zatem sprzedać plac i za pozyskaną sumę rozbudować już istniejącą bożnicę. Nie tylko powiększono budynek, ale naprawiono ławki, położono nowe dywany i zwiększono liczbę miejsc. Synagoga według Löwego była wtedy warta ok. 6000 marek (bez wyposażenia). Inwestycja kosztowała 4500-4800 marek. Suma ubezpieczenia w magdeburskim towarzystwie ubezpieczeń od pożarów wyniosła 12 000 marek, ponieważ objęła również przedmioty liturgiczne będące prywatną własnością członków gminy. W ramach odszkodowania otrzymano tylko 9000 marek, mimo że straty były dużo większe: poza budynkiem uległo zniszczeniu 8 zwojów Tory, srebrne sprzęty liturgiczne i inne wartościowe przedmioty. Przewodniczący dodał, że każdy członek gminy ucierpiał w ten sposób w wyniku pożaru np. on sam utracił modlitewnik odziedziczony po pradziadkach i miejsce wykupione przez niego za 600 marek. Löwe potwierdził ponadto prawdziwość przytoczonych przez obronę antysemickich tekstów publikowanych w „Norddeutsche Presse” i zasugerował, że przyczyną pożaru musiało być podpalenie zainspirowane wystąpieniami Henriciego. Zresztą już wcześniej, w 1863 r., zdarzyła się napaść na synagogę, kiedy to nieznany sprawca wdarł się do środka przez wybite okno i porozrywał zwoje Tory.

Później głos zabrali eksperci budowlani: inżynier Schreiber, który kierował rozbudową synagogi i powiatowy inspektor budowlany Kleefeldt. Pierwszy z nich argumentował przeciw podpaleniu przez Żydów, uzasadniając, że wartość odszkodowania była zbyt niska, aby mogła posłużyć na budowę nowej synagogi. Jego sugestie wskazywały raczej na przypadkowy pożar. Z kolei zdaniem Kleefeldta całkowite spalenie podłogi dowodziło, że musiała być nasycona łatwopalnym płynem, co raczej wskazywałoby na świadome działanie.
Przyszła teraz kolej na świadków mieszkających w sąsiedztwie synagogi. Państwo Biedenweg, zeznali, że między godziną 8 a 10 rano widzieli otwarte jedno z okien w synagodze. Ponadto ich zdaniem w tygodniu przed pożarem bożnica była oświetlona w czasie porannych modłów (co potem potwierdził szkolny woźny Liebling). Zaprzeczyli temu Löwenberg, Löwe i rabin dr Hoffmann, twierdząc, że wtedy nie było żadnych regularnych, porannych nabożeństw. Pani Kapitzke potwierdziła zdanie Biedenwegów, dodając, że około godziny 9 rano widziała przy synagodze człowieka przypominającego starego Lesheima. Zarówno Sello, jak i sędzia zwrócili jej uwagę, że wcześniej zeznawała inaczej, wskazała mianowicie Löwenberga. Kobieta odpowiedziała, że przemyślała sprawę i doszła do wniosku, że to jednak Lesheim. Podobnie pani Hanisch zmieniła poprzednie zeznania. Według niej okno było otwarte ok. godziny 9 i wydobywał się z niego rzadki, jasny dym. Niejednoznaczne były także wypowiedzi pani Jasse.
Do głównych świadków oskarżenia należeli nauczyciel Pieper i szesnastoletni uczeń malarski Denzin. Ponieważ szkoła znajdowała się naprzeciw synagogi, Pieper w dniu pożaru około godziny 11 widział najpierw z okna klasy, w której prowadził lekcję, dym wydobywający się z synagogi. Potem zauważył obu Lesheimów, jak wyszli z budynku, obeszli go, a starszy z nich wszedł na krzesło przyniesione przez syna i zdjął jedno skrzydło okna. Pomyślał wówczas, że to dym z kadzielnic, a Lesheim jako sługa synagogi próbuje przewietrzyć wnętrze. Wkrótce jednak z wnętrza zaczął wydobywać się gęsty dym, więc Pieper zbiegł na dół. Tam spotkał Lesheimów, którzy zignorowali jego pytania, poszli w stronę rynku i dopiero tam zaczęli wołać, że wybuchł pożar. Denzin potwierdził te zeznania, dodając, że widział także Heidemannów wychodzących z domu i idących do synagogi. Po stwierdzeniu, że pole widzenia z miejsca w ławce, które miał wtedy zajmować, nie pozwalało na zobaczenie tego, o czym zeznał, Denzin przyznał, że widział tylko szczyt domu Heidemannów. Poza tym jednak podtrzymał swoje świadectwo.

Zarówno Sello, jak i sędzia zwrócili Pieperowi uwagę na kilka drażliwych kwestii: Dlaczego nie zeznał tak w czasie
pierwszego śledztwa? Czy nie dostał już wcześniej nagany za swoje antysemickie wypowiedzi w czasie lekcji religii? Jak mógł pozwolić na to, żeby uczniowie w czasie lekcji wchodzili na ławki i zajmowali się oglądaniem tego, co dzieje się za oknem, jeżeli – jak stwierdził inspektor Kleefeldt – z miejsca, które zajmował w klasie Denzin, nie można było zobaczyć sytuacji, o których opowiedział przed sądem? Pieper zaczął plątać się w swoich odpowiedziach, a śmiech na sali wywołała jego wypowiedź, że ze strachu przed żoną bał się zeznawać i dopiero namowy innego nauczyciela, Hübnera, skłoniły go rok później do powiedzenia prawdy. Na wniosek obrony zarządzono przeprowadzenie wizji lokalnej w szczecineckiej szkole w celu stwierdzenia, czy uczniowie mogli ze swoich miejsc zobaczyć, co się działo na terenie wokół synagogi.

W piątek 19 października kontynuowano przesłuchania świadków. Swoje zeznania złożyli wtedy uczniowie i nauczyciele ze szkoły w Szczecinku: Hübner i Schievelbein. Zarówno Denzin – jeden z głównych świadków, jak i inni uczniowie potwierdzając swoje wcześniejsze zeznania, zaczęli wikłać się w sprzecznościach. Okazało się bowiem, że Denzin mający w 1881 roku 13 lat mógł zobaczyć, to o czym mówił, stojąc na ławce lub siedząc na biurku, co wcześniej wywołało kąśliwą uwagę Scheunemanna na temat Piepera i dyscypliny na jego lekcjach.
Po nich przyszedł czas na świadka Carla Christlieba Buchholza, 41-letniego robotnika, z zawodu kowala, który przez 2 lata służył u Heidemanna[47]. W prasie poświęcono mu dużo miejsca, gdyż dla relacjonujących proces dziennikarzy stanowił doskonałą ilustrację wartości i wiarygodności oskarżenia skierowanego przeciw szczecineckim Żydom. Wypowiedzi Buchholza wywoływały raz irytację, a innym razem wesołość na sali sądowej. Już określenie czasu służby u Heidemanna sprawiało świadkowi spore kłopoty – najpierw mówił, że pracował u Heidemanna 2 lata, potem stwierdził, że służył u niego od 1867 r., czemu zaprzeczył młodszy Heidemann, podając rok jako okres służby Buchholza.

Świadek widział Löwenberga z kanką na naftę rano w dniu pożaru, potem młodszy Heidemann kazał mu wywieźć gnój na pole, lecz zawrócił, kiedy ujrzał ogień. Wcześniej miał również przenosić drewno leżące między domem Heidemanna i synagogą oraz usunąć sztachety w płocie oddzielającym obie posesje. Z Heidemannami rozstał się z powodu małych zarobków i jak twierdził, ze względu na spór co do pożaru synagogi. Wyjaśnienia Buchholza odnośnie jego zeznań złożonych w czasie śledztwa kilkakrotnie przerywał śmiech widzów. Mówił m.in., jak wezwano go do hotelu Mundta, gdzie pewien człowiek – „chyba ten” (tu wskazał na prokuratora) – zapytał go o płot i położył przed nim kartkę papieru, na co on odparł, że to nie jest żaden płot. Nie powiedział też wtedy o nafcie, bo go o to nie pytano. Pełne zeznania złożył dopiero na przesłuchaniu w redakcji „Norddeutsche Presse”. Przypomniano mu, że według wcześniejszych zeznań w dzień pożaru widział nie Löwenberga, lecz starego Lesheima z kanką na naftę. Odparł, że po prostu nie przyszło mu do głowy, by dziś o tym powiedzieć. Zapytany dlaczego tak późno powiedział o kance z naftą, odparł rozbrajająco, że nie ma czasu na przemyślenia, bo musi zarabiać na rodzinę, a rozmyślać może tylko w nocy.

Brukarz Beyer, na którego wcześniej Buchholz się powoływał, stwierdził, że z kanką na naftę widział nie Lesheima, tylko Löwenberga i to w przeddzień pożaru, a nie w feralny piątek 18 lutego. W ów dzień natomiast w towarzystwie Buchholza widział Löwenberga, lecz bez kanki na naftę. Z kolei żona Buchholza potwierdziła słowa męża, dodając, że mówił jej też o idącym do synagogi szamesie, nie wie jednak, o którego chodziło (starszy Lesheim pełnił tę funkcję dawniej). Wiarygodność Buchholza podważał restaurator Engel, bratanek starego Heidemanna, przypominając, jakoby Buchholz sam sugerował wykorzystanie pożaru do wyłudzenia odszkodowania.

Berta Hilger, służąca Heidemannów, opowiedziała o swoim spotkaniu z Leo Lesheimem wkrótce po wybuchu pożaru. Gdy próbowała namówić go, aby powiadomił burmistrza, młodszy Lesheim odesłał ją do Löwenberga. Sądził bowiem, jak zeznał na rozprawie, że kobieta pytała go o klucze do synagogi. Mistrz szewski Greiser przypominał, ze uwagi Żydów odnośnie tego, że to chrześcijanie podpalili bożnicę bardzo go zdenerwowały i odparł wówczas, że uczynili to pewnie sami Żydzi. Próbował dostać się do środka budynku, lecz z powodu gęstego dymu było to niemożliwe. Wkrótce zauważył, że jedno okno było zdjęte a drugie otwarte od wewnątrz. Zwrócił też uwagę, że obaj Lesheimowie znaleźli się na placu synagogi jeszcze przed wybuchem pożaru. Według niego drewno ułożone przy płocie Heidemannów nagle znikło. Ta ostatnia okoliczność kazała obrońcy Schneunemannowi przypomnieć, że świadek wcześniej o tym nie mówił. Greiser starał się wówczas uchylić od odpowiedzi. Następnego dnia zeznawała też jego żona, potwierdzając, że Heidemannowie usunęli drewno, jak tłumaczył młodszy z nich, żeby uniknąć kradzieży. Zwróciła też uwagę na zadziwiający spokój Heidemannów w czasie pożaru. Według niej miało istnieć w synagodze drugie wejście.

Trzeci dzień procesu rozpoczął się od analizy wyników wizji lokalnej. Okazało się, że dzieci nie mogły ze swoich miejsc w szkole zobaczyć tego, o czym zeznawały, tym bardziej że nawet nie pamiętały, które miejsca zajęły w klasie w
tamten piątkowy poranek. Kolejny wątek dotyczył szkód, jakie poniósł Heidemann w wyniku pożaru. Szczególną uwagę poświęcono jego szafie z ubraniami, która się zapaliła, kiedy wyniesiono ją z mieszkania w czasie pożaru. Pastor Klamroth stwierdził, że widział dym wydobywający się z szafy Heidemanna, a gdy ten otworzył jej drzwi, zapaliła się ona jasnym ogniem. Zdaniem stolarza Kapelke drzwi szafy z ubraniami były luźne, więc iskry łatwo mogły dostać się do środka. Dzień wcześniej jednak świadek Trojann, który wynosił tę szafę z mieszkania Heidemanna, stwierdził, że ogień zauważono dopiero na zewnątrz, co zdziwiło go tym bardziej, że wyglądała na szczelnie zamkniętą. Kapelke wyraził również swoją opinię na temat innych okoliczności pożaru – według niego okno do synagogi nie zostało wybite, lecz zdjęte, gdyż nie było zamknięte od środka. Jego zdaniem wnętrze synagogi zostało oblane łatwopalną substancją, a wybuch pożaru wydawał mu się skutkiem eksplozji. Natomiast stwierdzenie stolarza, że Buchholz, pracując jako nadzorca w więzieniu, dużo pił, wywołało gwałtowny protest pani Jasse. Wzięła w obronę Buchholza, mówiąc, że zaczął pić, ponieważ Żydzi płacili mu za mało.

Kolejni świadkowie przedstawili swoje spostrzeżenia na temat przebiegu pożaru i wydarzeń bezpośrednio po nim. Szewc Stubbe miał ok. godziny 11 spotkać Hirscha Lesheima krzyczącego, że płonie świątynia. Gdy znalazł się na miejscu nie zobaczył jednak śladu ognia. Natomiast później starszy Heidemann pokazywał mu ślady zostawione przez rzekomego sprawcę. Miał je widzieć także szewc Sperling. Stubbe miał wtedy stwierdzić, że ślady te zostały zrobione sztucznie. Potwierdził też obecność materiałów palnych w synagodze, gdyż koło najważniejszego jej miejsca, szafy przeznaczonej do przechowywania zwojów Tory (aron ha-kodesz), widział błękitny płomień. Przypomniał, że przy przesłuchaniu u burmistrza stary Heidemann miał się trząść – zapewne ze strachu. Oskarżony odpierał ten zarzut, wyjaśniając, że od kilkunastu lat cierpiał na taką dolegliwość, ale była ona efektem choroby a nie strachu. Adwokat wskazał na fakt, że świadek Stubbe zeznaje inaczej niż w czasie poprzednich przesłuchań. Okazało się bowiem, że uprzednio twierdził, iż to on powiedział Sperlingowi, że ślady zostawił sprawca, w co ten drugi wątpił, podobnie jak starszy Heidemann.

Potem stanął przed sądem Schmidt, z zawodu kołodziej. Znaczące, że za usiłowanie podpalenia sprzed ponad roku został skazany na karę więzienia. W piątek ok. godziny 10 miał on widzieć dwóch Żydów przed oknem synagogi, z którego wydobywał się dym. Gustav Heidemann wybił szybę przy pomocy kluczy, w wyniku czego ogień wydostał się na zewnątrz. Kilka miesięcy później Heidemann i inny Żyd, Manasse, mieli mu grozić („trzeba go unieszkodliwić”)[48]. I tym razem obrona wykazała, że świadek zmodyfikował zeznania od czasu ostatniego przesłuchania.

Kontroler powiatowy Dahlitz zanim dotarł na miejsce, spotkał Hirscha Lesheima wykrzykującego: „Pali się! Co mam robić?” Znalazłszy się na miejscu, usłyszał od obecnych tam Żydów, że pożar to wynik antyżydowskiej nagonki. Dahlitz jednak i inni mieli przeciwne zdanie – to Żydzi chcieli zrzucić na chrześcijan odpowiedzialność za podpalenie. Na pytanie sędziego, jakie są podstawy takiego wniosku, rozbrajająco odpowiedział: „Właśnie owe wypowiedzi Żydów”[49]. Rabin Hoffmann replikował, że nie tylko Żydzi, ale i chrześcijanie widzieli w pożarze skutek antyżydowskiej „hecy” np. pogląd ten podzielał lekarz powiatowy dr Vanselow ze Sławna.

Powrócono do analiz technicznych. Inżynier Schreiber wskazał na naturalny powód pożaru, a fakt całkowitego spalenia się podłogi tłumaczył jej nawoskowaniem. Kleefeldt sądził, że podłoga została zaimpregnowana, jednak nie mógł potwierdzić, że użyto do tego celu nafty. Ponadto według niego położony półtora roku wcześniej wosk nie mógł wpłynąć na przebieg pożaru. Palący się wosk daje gęsty dym, natomiast nafta pali się jasno, co potwierdzali niektórzy świadkowie.

Blacharz Merner (Żyd) próbował wybić w murze otwór, żeby dostać się do środka synagogi i uratować sprzęty liturgiczne, które były darami jego rodziny. Nie mógł jednak tego uczynić, gdyż pożar był zbyt gwałtowny i ogarnął bożnicę ze wszystkich stron, co jego zdaniem dowodziło podpalenia. Merner odrzucił też twierdzenia, że synagoga przed pożarem była oświetlona, ponieważ to on opiekował się światłem i prowadził stosowne księgi, które zgodził się udostępnić sądowi. Na korzyść oskarżonych zeznał też kupiec Fabian, według którego nie było żadnego przejścia w płocie między synagogą a posesją Heidemanna. Cyrulik Keller wcześniej stwierdził (co odczytano, ponieważ świadek zmarł przed rozpoczęciem procesu), że między 10.00 a 10.30 był u Hirscha Lesheima (jego syn nie był wtedy obecny) i nic szczególnego w jego zachowaniu nie zauważył. Inny żydowski kupiec Konrad uznał, że przyczyną pożaru musiało być podpalenie, najpewniej w okolicy ołtarza.

Zeznań kolejnego świadka, rzeźnika Angermanna, żydowska gazeta „Jeschurun” nie omieszkała zacytować w całości. Świadek, wyraźnie zdenerwowany, w przydługim i dość nieskładnym wstępie próbował usprawiedliwić się, że w czasie śledztwa mówił co innego niż teraz, kiedy to chcąc ulżyć sumieniu i pod wpływem Stubbego, zamierza powiedzieć wreszcie prawdę. Otóż przed przesłuchaniem w biurze policji w Szczecinku powiedział do innego świadka Kellera, żeby nie wyciągać sprawy na wierzch, bo i tak nic z tego nie będzie. Jednak kiedy wniesiono oskarżenie przeciw Żydom, Stubbe skłonił go, aby zeznał prawdę, spełniając „chrześcijański obowiązek”, w celu zrzucenia z mieszkańców Szczecinka ciążącego na nich oskarżenia. Oto, co tak długo niepokoiło Angermanna: w dzień pożaru ok. godziny 10 zaszedł do Lesheima, żeby się z nim rozliczyć o kilka marek. W mieszkaniu spotkał obu Lesheimów wyraźnie czymś poruszonych. Leo patrzył przez otwarte okno, ale po wejściu gościa natychmiast je zamknął. Obaj jeszcze kilkakrotnie wyglądali przez okno i chodzili nerwowo po pokoju, nie zwracając uwagi na Angermanna. W końcu wypłacili mu pieniądze i wtedy opuścił ich mieszkanie. Pół godziny potem wszczęto alarm.

Na pytanie sędziego, dlaczego nie powiedział o tym wcześniej, odparł po prostu, że odradziła mu to żona. Na pytanie obrony, czy z kimś o tym rozmawiał, odpowiedział, że z nikim. Sello wtedy mu przypomniał, że mówił o tym ze Stubbem, co świadek potwierdził. Nie potrafił też wyjaśnić, skąd wiedzę o jego wizycie u Lesheimów miał Stubbe. Ten ostatni zresztą też nie wiedział, skąd miał informacje o wizycie Angermanna. Hirsch Lesheim dorzucił zaprzeczenie, jakoby otwierał okno, ponieważ zimą nie zwykł tego robić. Na to blacharz Laser stwierdził, że on widział Lesheima razem z Kellerem, kiedy wyglądali przez okno. Lesheim ponownie zaprzeczył. Jak ostatecznie stwierdzono, z okna Lesheima nie można było zobaczyć synagogi, choć można było dostrzec pożar.

Jeżeli chodzi o Leo Lesheima, według wielu świadków około wpół do 11 zbierał pokwitowania datków na towarzystwo opieki nad chorymi. Z kolei uczeń Geisenberg powiedział, że już po wybuchu pożaru był z młodym Lesheimem u kupca Jakobiego, skąd na prośbę pani Heidemann miał odebrać parę pończoch. Inni świadkowie mieli widzieć go w czasie pożaru z krzesłem.

Świadek Lesser, kuśnierz, przypomniał, że Pieper mówił wcześniej, iż zeznawał inaczej pod wpływem grubiańskiego zachowania obu Lesheimów wobec niego. Pieper ze wzburzeniem zaprzeczył. Na korzyść oskarżonych świadczył też masarz Hass, podważając zeznania Buchholza. Hass ze względu na interesy bywał często u Heidemanna, nie zauważył jednak, aby zgromadził on wiele drewna, a na pewno nie zmieniła się jego ilość.

Następnie w centrum zainteresowania ponownie znalazły się zdarzenia, mające miejsce już w trakcie pożaru. Kancelista Jordan powołał się na Heidemanna, który miał mu powiedzieć, że świątynia została podpalona i pokazał okno, przez które wszedł sprawca. Tymczasem świadek zauważył, że kawałki okna leżały na ulicy, a nie w środku budynku. Heidemann zaprzeczył, że rozmawiał o tym ze świadkiem w dniu pożaru. Świadek Rohde wspominał, że ok. godziny 11 widać było dym wydobywający się z synagogi, ogień jednak był tak mały, że wydawało się, iż starczy zaledwie kilka wiader, aby go ugasić. Ktoś nawet zasugerował staremu Heidemannowi, aby tak zrobił, ten jednak miał odpowiedzieć, że „uczyniły to chrześcijańskie ręce”[50]. Hirsch Heidemann odrzucił to zeznanie jako nieprawdę, a jego syn kontynuując obronę, wyraził zdziwienie, że ktoś mógł sugerować ponad siedemdziesięcioletniemu starcowi, aby brał się za gaszenie pożaru. Pomocnik pisarski Schulze, który na miejsce przybył z Rohdem, sytuację widział nieco inaczej: ogień był większy niż twierdził Rohde, a Heidemanna w ogóle wtedy nie widział.
Wówczas miał miejsce incydent, na który zwrócił uwagę przewodniczący gminy Löwe. Szewc Greiser miał bowiem na korytarzu sądowym wywierać wpływ na świadków. Sędzia zdecydowanie zakazał komukolwiek bez jego zgody oddalać się z sali.

Kolejnym świadkiem była pani Schmidt, według której dwaj Lesheimowie i jeszcze jeden Żyd ok. godziny 11 wychodzili z synagogi, zachowując się podejrzanie, podczas gdy jeszcze nie widać było śladów ognia. Tymczasem jednak Leo Lesheim miał zacząć krzyczeć „Ogień!”. Gdy powiedziała o tym dwóm Żydom, ci mieli jej odpowiedzieć tak, że przed sądem nie godziłoby się tego powtórzyć. Na miejscu pożaru wyraźnie czuła naftę, co uzasadniła swoim osobistym doświadczeniem, gdyż w domu przeżyła już pożar spowodowany naftą. Obrona przypomniała jednak, że dopiero teraz przed sądem uznała, że dwaj mężczyźni, których wtedy spotkała na ulicy to właśnie Lesheimowie. Pani Lange, żona szkolnego woźnego, widziała, że synagoga w tygodniu pożaru pozostawała ciemna, choć dotąd oświetlano ją co rano. Miała też widzieć młodego Lesheima wychodzącego od Heidemanna w czasie pożaru. Policjant Conradt potwierdził zeznania pani Schmidt, gdyż na miejscu pożaru znalazł spalone księgi, z silnym zapachem nafty, po czym zaniósł je do władz miasta, nie zawiadomił jednak o tym prokuratora, co podkreślił adwokat Sello.
Przed sądem zeznała też żona Gustawa Heidemanna. Na jej polecenie Greiser sprowadził pompę gaśniczą, przy czym według niej to właśnie on stwierdził: „Żydzi mówią, że to chrześcijanie (…), a to sami Żydzi zrobili”[51]. Kilka dni później dwunastoletni syn Greisera był u Heidemannów i na pytanie, dlaczego nikt nie alarmował, jeżeli z ich domu pożar można było zobaczyć wcześniej, odparł, że ojciec kazał mu, żeby był cicho. Greiser zareagował na te słowa bardzo emocjonalnie, sugerując, że jeszcze chwila a pani Heidemann stwierdzi, że to on podpalił synagogę. Spośród innych świadków murarz Bumke raz jeszcze potwierdził, że na miejscu pożaru czuć było naftę, ale i on nie poinformował o tym swoich zwierzchników.

Tymczasem sytuacja na sali sądowej gęstniała. Zbliżała się północ, na ulicy dał się słyszeć hałas i antysemickie pokrzykiwania, z tradycyjnym „Hep, hep!” Mimo to sędzia obstawał przy kontynuowaniu przesłuchań, choć ciężkie powietrze i długotrwałość sesji tak wyczerpała siły przebywających tam ludzi, że niektórzy zasypiali, głośno chrapiąc. Zmęczenie nie ominęło również ławników.

Około północy zeznawał ogrodnik Wiedemann, który wcześniej przez wiele lat pracował przy synagodze. Pewnego dnia po pożarze spotkał subiekta Blaua niosącego dwa kosze ze srebrnymi świecznikami. Ogrodnik miał żartem wyrazić zdziwienie, jak to możliwe, że pomimo pożaru Żydzi mają jeszcze tyle sreber, na co Blau odpowiedział, że otrzymali je w prezencie. Wiedemann jednak przyznał, że takich lamp w bożnicy nie było. Blau z kolei stwierdził, że nie przypomina sobie takiej sytuacji. Według rabina gmina nie posiadała w ogóle srebrnych lamp. Dzień wcześniej o tym wypadku wspominał też szewc Trojann. Przewodniczący gminy żydowskiej Löwe zaprzeczył jednak wtedy, jakoby w synagodze znajdowały się tak kosztowne sprzęty.
Tak sesja dobrnęła do wpół do pierwszej. Przysięgli byli już tak zmęczeni i senni, że sędzia w końcu uległ częściowo ich namowom i zarządził krótką przerwę.

Posiedzenie kontynuowano – teraz pani Riedel zeznała, że krótko przed ogłoszeniem alarmu spotkała spieszącego się Leo Lesheima koło Scheunenweg[52]. Szwagierka Hirscha Lesheima z kolei wyjaśniała, że obrażona przez szwagra miała mu powiedzieć, że nie będzie milczała i zezna prawdę, ale zaprzeczyła, iżby zamierzała doprowadzić go do więzienia. Na tym około godziny 2 w nocy, już w niedzielę, rozprawa się zakończyła.
W poniedziałek 22 października po ukończeniu przesłuchań przedstawiono przysięgłym pytania dotyczące winnych, które mieli rozstrzygnąć po wysłuchaniu mów oskarżyciela i obrońcy. Czy Heidemannowie są winni umyślnego podpalenia, ewentualnie czy oskarżeni są współodpowiedzialni pomocy w popełnieniu tego czynu? W razie odmownej odpowiedzi należało postawić trzecie pytanie: Czy oskarżeni nie przemilczeli przed władzami zamiaru popełnienia przestępstwa? Do pozostałych odniesiono tylko dwa pierwsze pytania.

Prokurator Pinoff w swojej mowie końcowej wykluczył przypadkowy pożar. Większość okoliczności wskazywało jego zdaniem na świadomy akt, a jako sprawców obciążało miejscowych Żydów. Przywołał przykład okna otwartego od środka, dziwnego zachowania oskarżonych przed synagogą, ich bezczynność w czasie pożaru i próby wpływania na świadków później. Przyznał też słuszność Buchholzowi, przypomniał o kluczach w szlafroku starego Heidemanna, sztucznych śladach i innych okolicznościach. Prokurator podkreślił wiarygodność zeznań świadków, które przecież wielokrotnie się powtarzały. Odrzucił przy tym wątpliwości obrony, uzasadniając, że błędy i sprzeczności w zeznaniach są naturalną sytuacją każdego świadka. Mowę swoją zakończył wskazaniem motywów przestępstwa. Motyw zbrodni był zatem według niego polityczny i wynikał z podziału na antysemitów i stronnictwo żydowskie. Aby uzmysłowić opinii publicznej, jakie zagrożenie stanowią antysemici i zdyskredytować ich, postanowiono zrzucić winę na chrześcijan, przy czym przy okazji zamierzano zyskać miejsce i środki na nową, większą synagogę, która podniosłaby prestiż gminy w Szczecinku. Zaznaczył przy tym, że nie obciąża wszystkich Żydów szczecineckich winą za ten czyn, a oskarżeni nie byli narzędziami jakiegoś planu, lecz fanatykami, działającymi na własną rękę. Pinoff stwierdził winę oskarżonych i zakończył zdaniem: „Powinniście Panowie zatem – mam nadzieję – dojść do przekonania o winie oskarżonych, a następnie okażą Panowie bez wątpienia także takie zdecydowanie, które zawsze wyróżniało Niemca”[53].

Po przerwie, około 14.30, zabrał głos Erich Sello. Swoją dwu i półgodzinną mowę rozpoczął, przedstawiając szczecineckie wydarzenia jako objaw choroby, polegającej na zachwianiu zasad „tolerancji i braterstwa, które zawsze wyróżniały naród niemiecki”. Oskarżeni są więc albo winni, albo okazują się ofiarami politycznej sytuacji. Konstrukcja oskarżenia była sztuczna: najpierw stwierdzono fakt podpalenia, a potem dopiero zaczęto szukać podstaw do podejrzeń. Następnie obrońca przekonywał, że nie było jego zamiarem odrzucanie zeznań świadków oskarżenia, ale domagał się, aby z równą uwagą potraktować świadków obrony. Z jednej strony nie można brać za złe oskarżonym, że zaprzeczali zarzutom, a z drugiej strony dziwne zachowanie okazywali świadkowie oskarżenia, który odznaczali się zadziwiającą strachliwością: przed sędzią, przed prokuratorem, przed swoimi żonami.

Wątpliwa była także kwestia wspólnictwa – Heidemann należał do wyższej klasy niż jego współoskarżeni, z kolei pomiędzy Lesheimem i Löwenbergiem trwała otwarta wrogość. Czy można więc uznać ich za fanatyków, jak to uczynił prokurator? Oskarżeni w żaden sposób nie przypominali typów zapaleńców, porównując ich z postaciami literackimi np. z bohaterami dramatów Szekspira, poza tym interpretacja ich zachowania nie była jednoznaczna, bowiem zarówno spokój Heidemanna, jak i nerwowość Lesheima miały świadczyć o ich winie.

Dalej Sello analizował kolejne zeznania i dowody, podważając ich wartość. Dahlitz podniecenie Lesheima od razu uznał za dowód na udział w przestępstwie, a swoje przekonanie o winie Żydów wyprowadzał z ich zarzutów wobec chrześcijan. Dlaczego Heidemann miałby angażować w pomoc Buchholza, skoro rzekome przygotowania do przestępstwa mógł wykonać razem z synem, nie ryzykując dekonspiracji? Denzin z kolei to człowiek młody, ulegający wpływom innych i własnej fantazji, a jego opis brzmi niespójnie i niezbyt wiarygodnie. Wracając do Buchholza: także jego zeznania były zmienne i niespójne, np. widział Lesheima z kanką nafty, czego najpierw nie ujawnił, a potem okazało się to sprzeczne z zeznaniem Beyera. Co do okna w synagodze, wątpliwe dlaczego Lesheim wybił okno od najbardziej ruchliwej strony w biały dzień, ponadto samo wybicie okna może być interpretowane jako próba walki z pożarem – tak zresztą uczynił także chrześcijanin Kapelke. Sello bronił też opinii Schreibera mówiącego o możliwości przypadkowego pożaru, podważając dowody wskazujące na podpalenie.

Przemowę zakończył, stwierdzając, że sprawcy nie ma po żadnej stronie i w związku z tym należy się cieszyć, że Ojczyźnie została oszczędzona hańba tak ciężkiego przestępstwa, spowodowanego przez godne pożałowania wybryki pewnych grup społecznych. Skoro więc nie można wskazać sprawców, oskarżonych należy uniewinnić[54].
Przez godzinę przemawiał jeszcze drugi obrońca Scheunemann, który naświetlił lokalne okoliczności wpływające na przebieg wydarzeń oraz podtrzymał krytyczną opinię swojego kolegi wobec wartości dowodów oskarżenia. Zarzuty próbował odparować prokurator, na co Sello raz jeszcze zabrał głos, podkreślając święte prawo adwokata do podważania zeznań świadków oraz ostrzegając przed negatywnymi skutkami społecznymi wyroku skazującego.
Po prawie godzinnej naradzie około 21 wobec pełnej sali przewodniczący ławy przysięgłych radca Delsa odczytał werdykt: wszystkich oskarżonych uwolniono od zarzutu zaplanowanego podpalenia, ale wobec Heidemannów utrzymano zarzut niepoinformowania władz o zamiarze przestępstwa, wobec Lesheimów zarzut pomocy w popełnieniu przestępstwa, przy czym Leo miał czynić to bez świadomości, że narusza prawo. Jedynie Löwenberga uwolniono z wszelkich zarzutów. Prokurator domagał się dla Hirscha Lesheima 5 lat ciężkiego więzienia, dla Heidemannów rok więzienia, młody Lesheim miał trafić do zakładu poprawczego.

Gdy sąd udał się na naradę, na sali panowało wielkie podniecenie. Oskarżeni gorąco się bronili, członkowie ich rodzin płakali i lamentowali. Wyrok ogłoszony przez sędziego skazywał Hirscha Heidemanna ze względu na wiek na 3 miesiące więzienia, jego syna na pół roku więzienia, starszego Lesheima na 4 lata ciężkiego więzienia i tyleż lat utraty praw publicznych, młodszego skierowano do zakładu poprawczego, gdzie miał przebywać do 20 roku życia, natomiast Löwenberga uwolniono. Obciążono ich także kosztami procesu. Sędzia Buhrow podkreślił, że najbardziej na niekorzyść skazanych działało przypisywanie przez nich winy chrześcijanom. Rozprawa zakończyła się dopiero około godziny 23. Lesheima seniora zatrzymano natychmiast[55].

Po zakończeniu procesu obawiano się niepokojów w Szczecinku. Pogłoski o „zaburzeniach” okazały się jednak przesadzone. Jak donosiła prasa, doszło jedynie do scysji między jakimś pijanym osobnikiem i miejscowym Żydem. Werdykt koszalińskiego sądu wywołał natomiast ożywioną polemikę prasową.
Liberałowie i środowiska żydowskie wyrok przyjęły do wiadomości, ale wyrażano też nadzieję, że dalsze kroki prawne podejmowane w tej sprawie doprowadzą do ostatecznego oczyszczenia oskarżonych z zarzutów. Redaktor „Berliner Börsen Courier” przyznawał, że „wyroków sądowych nie wolno krytykować! (...) Cóż bo jeszcze jest do krytykowania w procesie koszalińskim? Czyż sam przebieg procesu nie przemawia dostatecznie i czyż potrzebuje jeszcze krytyki ten, kto czytał sprawozdania z procesu?” Poddawał też w wątpliwość rzetelność ławy przysięgłych, którą w większości stanowili pomorscy ziemianie „z okolicy przesiąkniętej antysemickimi agitacjami”. „Berliner Tageblatt” nie negował werdyktu, ale wskazywał, gdzie tkwiło rzeczywiste źródło zła: „Jeżeli ten potępienia godny czyn spełnionym został przez skazanych, to fanatyzm, który ich popchnął do takiego czynu, musiał być dopiero obudzonym i nie potrzeba dowodzić, jaka agitacja dała zarodek do powstania ohydnej zbrodni w umysłach winnych”[56].
Prawicowa opinia przyjęła wyrok z satysfakcją. Ukaranie szczecineckich Żydów dało im bowiem argument przemawiający za tym, że Żydzi przesadnie akcentują swoje cierpienia, a wręcz sami je prowokują. Według „Kreuzzeitung” wyrok w Koszalinie „nie dowodzi niczego przeciw ogółowi Żydów tak samo, jak wynik procesu w Tisza-Eszlar bynajmniej nie przemawia na ich korzyść”. Sąd rozstrzygnął sprawę z obiektywizmem, „Żydostwo nie ma zatem żadnego prawa do skargi”[57]. Nie dziwi więc, że wspomniane wyżej krytyczne opinie z prasy zwanej przez oponentów „liberalno-żydowską” wywoływały gwałtowne reakcje. „Reichsbote” zarzucił prasie liberalnej, że godzi w honor Niemców, podważając wiarygodność wyroków. Sprawa koszalińska posłużyła przy tym jako wygodny pretekst do ataku na ideowego przeciwnika, który według „Reichsbote” wyrastał na główne zagrożenie narodu: „Musielibyśmy zwątpić o naszej przyszłości, gdyby naród niemiecki nie miał ostatecznie uprzątnąć się z tą prasą, która go okłamuje i oszukuje, fałszuje opinię publiczną, popiera lichwiarstwo i szacherkę, wreszcie błotem obrzuca i pluje na najlepsze jego cnoty”[58]. Antysemici zaakceptowali wyrok, gdyż potwierdzał ich opinię, że to sami Żydzi byli odpowiedzialni za pożar i jego konsekwencje. Głos zabrał m.in. Henrici, stwierdzając: „Prusy mają jeszcze nieprzekupnych sędziów; tak, są jeszcze sądy w Prusach!”. Nie omieszkali rozgłosić swojego triumfu. Na wiecu antysemitów w Berlinie 27 października 1883 r., w którym wzięło udział 3000 osób, omawiano proces koszaliński oraz rozdawano broszury Henriciego Der Neustettiner Synagogenbrand vor Gericht. Inny polityk i publicysta antysemicki Max Liebermann von Sonnenberg również popularyzował antysemicką interpretację wydarzeń pomorskich w publikacji Die Judenfrage und der Synagogenbrand in Neustettin.

Tymczasem główny obrońca Sello nie składał jeszcze broni. W listopadzie wniósł o uchylenie wyroku, argumentując, że podczas procesu w Koszalinie doszło uchybień formalnych. Rozprawa odbyła się przed Izbą karną Sądu Rzeszy w Lipsku 4 stycznia 1884 r. Sello kończąc uzasadnienie swojego wniosku, podkreślił, że w sytuacji gdy „pewne okolice naszej Ojczyzny” zostały „zarażone chorobą” ani sąd w Koszalinie, ani w Słupsku nie gwarantował wyroku wolnego od politycznych nacisków. Stąd propozycja, aby sprawą zajął się sąd w Stargardzie. Po zakończeniu obrad izby jej prezes Drenkmann ogłosił decyzję: wyrok sądu w Koszalinie został uchylony i skierowany do ponownego rozpatrzenia przez królewski krajowy sąd przysięgłych (Landschwurgericht) w Chojnicach. Sąd Rzeszy uznał tylko jeden punkt spośród powodów rewizji przedstawionych przez obrońców. Świadek Engel nie został bowiem poinformowany, że może odmówić złożenia świadectwa pod przysięgą. Zeznawałby wówczas na korzyść swojego krewnego – Heidemanna, istniała jednak możliwość, że zezna na niekorzyść innych oskarżonych, to zaś mogło wpłynąć na wyrok sądu. Ten jeden powód zadecydował, że dwa miesiące później proces w sprawie Heidemanna i towarzyszy zacząć się miał na nowo[59].

Proces w Chojnicach

Tym razem „oczy całego cywilizowanego świata z pełnym napięcia oczekiwaniem” skierowane były na Chojnice.
Tutejszy sąd krajowy 29 lutego 1884 r. miał na nowo podjąć sprawę podpalenia szczecineckiej synagogi. Od bardzo dawna pomorskie miasto nie przyciągało takiej uwagi nie tylko w kraju, ale i za granicą, o czym świadczyła obecność wielu dziennikarzy. Początkowo przewidywano na rozprawę 4 dni, podczas których zamierzano przesłuchać ponad 140 świadków. Składowi sędziowskiemu przewodniczył sędzia Arndt z Gdańska, a towarzyszyli mu sędzia von Kaltenborn i asesor dr Kayser (pochodzenia żydowskiego). Oskarżycielem był pierwszy prokurator sądu krajowego Schlingmann, natomiast obroną czwórki oskarżonych zajął się zespół złożony z adwokatów Ericha Sello z Berlina i Maibauera z Chojnic oraz radców Scheunemanna ze Szczecinka i Makowera z Berlina[60]. Jeszcze przed rozpoczęciem procesu ministerstwo sprawiedliwości w porozumieniu z ministerstwem spraw wewnętrznych wysłało do Szczecinka komisarza kryminalnego Höfta, który ponownie miał zbadać okoliczności sprawy[61]. Udali się tam także sędzia Arndt, prokurator Schlingmann oraz przedstawiciele obrony.

Pierwszy dzień obrad, piątek 29 lutego, rozpoczęły przesłuchania oskarżonych. Na ławie zasiedli: Hirsch Heidemann i jego syn Gustav, Hirsch Lesheim, doprowadzony na salę z więzienia i jego syn Leo. Löwenberg tym razem występował jako świadek. Hirsch Heidemann zeznał, że w synagodze zapalano wyłącznie świece i to tylko wtedy, kiedy było to konieczne. Nabożeństwa odbywały się tam w piątek wieczorem i w sobotę rano, natomiast w pozostałe dni tygodnia tylko przy specjalnych okazjach. Zaprzeczył ponownie zeznaniom Buchholza, jakoby kazał przenosić mu drewno i zrobić przejście w płocie oddzielającym jego posesję od synagogi. O dymie wydobywającym się z synagogi dowiedział się około godziny 11 od nauczyciela Hübnera. Wziął wtedy zapasowe klucze i wraz z Hübnerem udał się do synagogi. Nie mogli jednak dostać się do środka ze względu na gęsty dym wypełniający budynek. Starszy Heidemann wyjaśniał również, że w wyniku pożaru sam poniósł straty materiale, których nie wyrównało wypłacone później odszkodowanie. Przeciw jego udziałowi w podpaleniu przemawiał też fakt, że w czasie pożaru cała rodzina czuwała przy ciężko chorej kilkumiesięcznej wnuczce, która zmarła dzień po pożarze.

Jego syn Gustav Heidemann uzupełnił zeznania ojca. Według niego w czasie porannych nabożeństw w dni powszednie światła zapalano tylko przy ołtarzu. Ubezpieczenie nie pokrywało w pełni wartości majątku: nieruchomości ubezpieczono na ponad 11 tys. marek, ruchomości na prawie 7 tys. a towary (skóry) na 3 tys. Odszkodowanie tylko w części pokryło koszty wynikające z uszkodzenia domu i strat w jego wyposażeniu. Potwierdził to rejencyjny geometra Zwick, wcześniej agent towarzystwa ubezpieczeniowego – według niego ubezpieczenie było za niskie. Przyznał przy tym, że Heidemannów uważa za uczciwych ludzi.

Według obu Lesheimów wydarzenia miały następujący przebieg: Leo Lesheim powiedział ojcu o pożarze około godziny 11, gdy ten był w warsztacie. Młody Lesheim wcześniej zbierał datki na kasę chorych, a o pożarze dowiedział się od służącej Heidemannów, Berthy Hilger, którą spotkał na rynku. Obaj udali się na miejsce, gdzie byli już m.in. Heidemann i Hübner. Starszy Lesheim próbował przez okno dostać się do środka synagogi, aby ratować Torę, ale okazało się to niemożliwe. Zapytawszy, czy sprowadzić sprzęt strażacki, udał się na rynek, gdzie spotkał miejskiego podskarbiego i poinformował go o pożarze. Zaprzeczył też jakoby widziano go z kanką na naftę, ponieważ takowej nie posiada, a sługą synagogi nie jest już od 4 lat. Obaj Lesheimowie stwierdzili, że na miejscu pożaru nie używali krzesła, które często pojawiało się w zeznaniach świadków oskarżenia. Zarówno Heidemannowie, jak i Lesheim senior zaprzeczyli twierdzeniom, że na miejscu pożaru sugerowali, iż to chrześcijanie byli sprawcami podpalenia. Lesheim przy tym miał słyszeć, jak niektórzy lekceważyli wydarzenie, mówiąc: „Cóż to szkodzi, że spaliła się żydowska świątynia”[62].

Następnie sąd poprosił o opinię rzeczoznawców: inżyniera Schreibera, inspektora budowlanego Kleefeldta i rejencyjnego radcę budowlanego z Koszalina Benoit. Obaj pierwsi eksperci powtórzyli swoje opinie z pierwszego procesu. Zdaniem Schreibera przyczyną pożaru mogło być zaniedbanie, wykluczył natomiast podpalenie. Według jego wiedzy po pożarze czuć było nie zapach nafty, ale terpentyny, którą nasycono ławki. Spalenie się podłogi też nie musiało być skutkiem użycia nafty, ale mogło nastąpić, gdy płonące ściany runęły do środka. Kleefeldt był przeciwnego zdania. Według niego przyczyną pożaru było podpalenie z użyciem łatwopalnej substancji. Świadczyła o tym szybkość rozprzestrzeniania się ognia – w trzy kwadranse budynek spłonął całkowicie, nieliczne ocalałe szczątki, spalenie podłogi i nietypowy sposób rozprzestrzeniania się ognia. Radca Benoit przychylał się raczej do opinii Schreibera, nie znajdując wystarczających dowodów potwierdzających podpalenie. Zatrudnieni przy remoncie synagogi stolarz Schukraft i szklarz Geisenberg przyznali też, że część okien synagogi można otworzyć i zdjąć z zewnątrz bez wysiłku, podczas gdy inne były zamykane od środka.

W dalszym ciągu obrad tego dnia omawiano kwestię wartości synagogi i jej ubezpieczenia. Przed pożarem jej wartość szacowano na 3 tys. marek, nie licząc wyposażenia[63]. Po rozbudowie jej wartość wzrosła do 7500 marek, a ubezpieczenie odpowiadało tej sumie. Zdaniem inż. Schreibera i szczecineckiego rabina Hoffmanna po rozbudowie synagoga wystarczała na potrzeby gminy. Jak poinformował rabin, w 1881 r. gmina liczyła 80-90 rodzin. Po rozbudowie liczba miejsc zwiększyła się z 90 do 120, a w części dla kobiet miała ok. 70 miejsc, można było jednak dodać nowe. Nafty do oświetlenia używano w szkole religijnej, natomiast w synagodze tylko przez krótki czas, po czym zrezygnowano z tego ze względu na koszty. Hoffmann po objęciu urzędu w lipcu 1880 r. zarządził codzienne poranne nabożeństwo, jednak już w kilka miesięcy później zrezygnował z tej praktyki i odtąd otwierano bożnicę w dni powszednie tylko na specjalne okazje. Ostatnie poranne nabożeństwo przed pożarem odbyło się w poniedziałek z okazji obrzezania, żadne inne zresztą nie mogły się odbywać bez wiedzy rabina. Nagłe zaprzestanie codziennej liturgii w tygodniu przed pożarem Hoffmann objaśnił jako „generalizację przypadkowych spostrzeżeń”. Stwierdził też zdecydowanie, że Tora jest świętością dla każdego Żyda, a jej uszkodzenie czyni ją niezdatną do użytku liturgicznego[64].

Obrady sądu 1 marca rozpoczęły się od odczytania relacji Kleefeldta z oględzin pogorzeliska. Dwa dni po pożarze znalazł tam kamienie, zwęglone belki, resztki lamp naftowych, nienaruszone drewniane legary podłogi. Kolejni świadkowie przedstawili swoje spostrzeżenia z miejsca pożaru, w których główną rolę odgrywał zapach nafty (lub jego brak). Według części zeznających znalezione na miejscu pożaru przedmioty, w tym m.in. karty spalonych ksiąg, wydzielały jeszcze woń nafty. Niektórzy wspominali też o szczątkach lamp naftowych. Inni z kolei nie czuli zapachu nafty i zauważyli, że po pożarze pozostało jeszcze sporo nieuszkodzonych legarów. Argumentem za użyciem nafty miała być też tłustość kart znalezionych na miejscu pożaru, co rabin objaśniał właściwościami pergaminu, z którego wykonane były modlitewniki. Zeznania o małej ilości zwęglonego drewna jaka pozostała po pożarze utwierdziła Kleefeldta w opinii, że użyto nafty. To że ocalały legary sprawdził eksperymentalnie, polewając wilgotną belkę naftą i podpalając ją – belka nie uległa całkowitemu spaleniu. Co prawda część z lewarów też spłonęła, gdyż nafta mogła i do nich przesiąknąć. Racje te nie przekonały pozostałych rzeczoznawców.

Przy okazji zeznań Anny Friedrich, byłej uczennicy ze Szczecinka, wróciła kwestia srebrnych przedmiotów liturgicznych. Jej szkolna koleżanka Rosenberg miała wyznać, że przed pożarem zabrano je z synagogi. Rabin stwierdził, że większość cennego wyposażenia, w tym ozdobne zwieńczenia Tory, należała do członków gminy i była przez nich zabierana do domu. Część z nich jednak, jak srebrny wskaźnik do czytania Tory (jad) i srebrny kubek, uległa zniszczeniu. W późniejszym czasie przypomniano też o świecznikach, które niektórzy świadkowie widzieli w całości już po pożarze. Według wyjaśnień członków gminy były to sprzęty, które wypożyczono z Barwic, aby zastąpiły przedmioty zniszczone w pożarze.

Swoją wersję wydarzeń przedstawili potem sąsiedzi synagogi Biedenwegowie i Friederike Jasse, w większości tak jak w Koszalinie. Według nich poranne nabożeństwa odbywały się codziennie, synagoga była wtedy oświetlona, z wyjątkiem tygodnia przed pożarem. W dzień pożaru rano zauważyli otwarte okno w synagodze. Pani Jasse nawet widziała tajemniczą rękę, którą początkowo uznała z należącą do Żyda, ale w trakcie przesłuchania utraciła już tę pewność, a nadto okazało się, że jej początkowa wersja zeznań wynikała z urazu do pani Löwenberg za jej oskarżenie rzucone na chrześcijan. Zresztą była przekonana o podstępnych planach Żydów jeszcze przed pożarem[65]. Podobne przekonania wyrażała panna Hanisch zamieszkująca w domu Jasse, która zobaczywszy w dniu pożaru około godziny 10 dym wydobywający się przez otwarte okno synagogi, od razu uznała, że Żydzi ją podpalili. Nie umiała jednak wyjaśnić, na jakiej podstawie jeszcze w 1880 r. doszła do wniosku, że synagoga zostanie podpalona.
Podobne zeznania złożyła pani Kapitzke, ale i ona w trakcie przesłuchania zaczęła zmieniać zdanie. Najpierw twierdziła, że widziała rano w dzień pożaru otwarte okno synagogi i wewnątrz prawdopodobnie młodego Lesheima. Identyfikacja wynikała z następujących przesłanek: był to mały mężczyzna, ponadto – co charakterystyczne jej zdaniem dla Żydów – nosił czarne ubranie i miał czarne włosy. Kapitzke nie była jednak w stanie określić, czy widziała twarz z boku, czy głowę od tyłu oraz wahała się, czy widziana przez nią osoba to Löwenberg czy Lesheim. Sędzia Arndt i adwokat Maibauer, który powołał się na ekspertyzę lekarza okulisty, uznali, że trudności pani Kapitzke z określeniem, kogo widziała, wynikają ze słabego wzroku, a Benoit po prostu stwierdził, że z określonego przez siebie miejsca nie mogła zobaczyć tego, o czym zeznała. Dopiero teraz przypomniała sobie również, że kiedy kupowała u Lesheima skórę, ten miał zrezygnować z zapłaty, ponieważ w czasie procesu „dobrze zeznawała”.

Jeden ze świadków, nauczyciel Schievelbein, miał usłyszeć od kupca Aarona, że pożar jest sprawką chrześcijan i brakuje jeszcze tylko tego, żeby wszystko zrzucili na Żydów. Świadek ten odpowiadał również na pytania sędziego i prokuratora dotyczące Henriciego, brał bowiem udział w spotkaniach z nim. Według Schievelbeina mówiono wówczas o bojkocie handlu żydowskiego, ale nie nawoływano do podpalenia.

Późnym popołudniem tego samego dnia przed sądem stanął jako świadek wspomniany już nauczyciel Hübner. Zobaczywszy z okna klasy tuż po godzinie 11 dym wydobywający się z okien synagogi, pobiegł do Hirscha Heidemanna i zapytał go, czy to dym kadzielnic. Gdy Heidemann zaprzeczył, obaj pobiegli do bożnicy, nie weszli jednak dalej jak do przedsionka z powodu gęstego dymu. Wtedy nadeszli Lesheimowie. Nauczyciel polecił Hirschowi, aby pobiegł do burmistrza i sprowadził sikawkę. Ten jednak zaraz wrócił, gdyż burmistrza nie spotkał. Hübner kazał mu pójść jeszcze raz i po drodze rozgłaszać, że wybuchł pożar. Lesheim zrobił to jednak dopiero po potwierdzeniu polecenia uzyskanym od Heidemanna. Według świadka w 10 minut po jego przybyciu na miejscu już zaczęli zbierać się ludzie. Był wśród nich Greiser, który chciał wstawić zdjęte okno, aby odciąć dostęp powietrza. Hübner w czasie przesłuchania miał skłonność do odbiegania do tematu, na co kilkakrotnie zwracał mu uwagę sędzia.

Obraz wydarzeń w czasie pożaru uzupełnili inni świadkowie. Służąca Hilger powiedziała, że po pompę strażacką wysłała ją pani Heidemann. Na rynku spotkała młodego Lesheima, ten jednak odesłał ją do Löwenberga, którego nie zastała w domu. W końcu gdy wróciła, sprzęt gaśniczy był już na miejscu – według Hirscha Lesheima sprowadził go szewc Greiser. Starszy Heidemann miał też pokazać kanceliście Jordanowi otwór, który wybił rzekomy podpalacz. Inni świadkowie obecni wtedy na miejscu uznali, że otwór był zbyt mały, aby przeszedł przez niego dorosły człowiek. Jeden z nich, blacharz Merner, próbował dostać się do środka, ale wszelkie próby wejścia przez otwór w oknie, a potem przez dziurę wybitą w ścianie, okazały się daremne. Według nowych zeznań Biedenwega chciał to zrobić, aby ogień miał powietrze, ale podobno nie zdążył, gdyż szyby same pękły po wpływem temperatury. Świadek Dahlitz tak jak w Koszalinie opisał swoje podejrzenia wobec Żydów, których podstawą były głównie ich oskarżenia wobec chrześcijan. Wbrew innym świadkom sądził, że zdjęte było okno, które można otworzyć tylko od środka. Powołując się też na swoje strażackie doświadczenie, stwierdził, że ogień miał wtedy niebiesko-szarą barwę, co oznaczałoby, że paliła się nafta.

Mocnym akcentem wieńczącym sobotnią sesję okazały się zeznania nauczyciela Piepera. W zasadzie powtórzył on swoje obserwacje z poprzedniego procesu, opisując dziwne zachowanie obu Lesheimów. Wspominając o tym, jak Lesheimowie zignorowali jego pytania, przyznał, że gdyby inaczej go potraktowali, nie byłby tak przekonany o ich winie. Sędzia Arndt zwrócił mu uwagę, że ze swoimi zeznaniami zwlekał rok. Pieper odparł, że uczynił to ze względu na żonę, która miała się sprzeciwiać jego wystąpieniu przed sądem, chciał bowiem uniknąć kłótni. Sala podobnie jak w Koszalinie przyjęła to wybuchem wesołości. Gdy już zdecydował się zostać świadkiem, opowiedział swoją wersję Hübnerowi, ten przekazał ją restauratorowi Hertzbergowi, a przez niego dotarła do landrata Bonina. Na przeszkodzie przed wyznaniem prawdy stał też rzekomo radca Scheunemann, przed którym Pieper prosił o ochronę oraz prokurator Pinoff. Wówczas wypłynęła kwestia niezbyt świetlanej przeszłości Piepera. Sędzia zapytał go o naganę, jaką miał otrzymać od władz za ubliżanie starotestamentowym osobom. Pieper miał jednak wielkie trudności z jasną odpowiedzią na to pytanie. Odparł, że nie wie, czy dostał naganę, a gdy zirytowany sędzia upomniał go i zagroził karą za składanie fałszywych zeznań, dostał rozstroju nerwowego i zemdlał.

Sobotnią sesję zakończyło odczytanie na wniosek mecenasa Sello felietonu Dr Luter i kwestia żydowska opublikowanego w „Norddeutsche Zeitung”. Zdaniem obrony miał on oddziałać na zaostrzenie konfliktu w związku z wizytą Henriciego. Prokurator bagatelizował jednak jego znaczenie, podkreślając, że tego typu średniowieczna retoryka nie mogła wywołać odzewu u współczesnych czytelników. Następnie posiedzenie zamknięto, a obrady miał zostać wznowione w poniedziałek 3 marca.

W trzecim dniu rozprawy (3 marca) obrona przypomniała kolejny niechlubny fakt z życia Piepera. Miał bowiem miał namówić jedną z uczennic, aby oskarżyła innego nauczyciela o niemoralne zachowania. Sam też sformułował donos. Sąd jednak ujawnił, że chodziło o fałszywe oskarżenie. Pieper uchylił się od odpowiedzi w tej kwestii, korzystając z prawa do odmowy zeznań, które mogłyby zagrozić mu karą.

Dalsza część przesłuchań dotyczyła głównie wydarzeń w domu Heidemanna. Ponownie wśród świadków zaznaczyły się istotne różnice. W wyniku pożaru synagogi ogień przeniósł się na pobliski dom Heidemannów. Niektórzy jednak twierdzili, że ogień pojawił się również wewnątrz budynku, nawet przed pożarem synagogi, jak zeznał szewc Engfer, który zresztą miał poważne trudności ze złożeniem przysięgi przed sądem. Zaprzeczyli temu m.in. Benoit, cieśla Duske i Zwick. Czeladnik murarski Kalleske co prawda przyznał, że dom Heidemanna zajął się od ognia z synagogi, ale starszy Heidemann miał go powstrzymywać przed gaszeniem. Szczególną uwagę, jak w pierwszym procesie, poświęcono jednej z szaf na ubrania, która zaczęła palić się od środka, kiedy to wynoszono sprzęty z domu zagrożonego pożarem. Według jednych – w tym pastora Klamrotha – szafa miała zamknięcie na tyle szczelne, że żadna iskra nie mogłaby się dostać do środka, z czego wynikałoby, że ktoś ją podpalił. Innego zdania był stolarz Kapelke, który naprawiał jedną z szaf Heidemanna i potwierdził swoje poprzednie zeznania, że jej drzwi były luźne i ogień mógł dostać się do środka z zewnątrz. Stolarz wyjawił też, że jego zeznania nie idące po linii oskarżenia ściągnęły na niego nieprzyjemności w Szczecinku. Ubliżał mu kowal Winnege, który wezwany na salę rozpraw w Chojnicach stawił się w stanie na tyle wskazującym na spożycie, że prokurator zasugerował sędziemu, aby zastosować wobec niego areszt. Sędzia zrezygnował z tego środka dyscyplinującego i w końcu uzyskał od Winnegego potwierdzenie, że robił Kapelkemu wyrzuty z powodu jego zeznań. Kolejny incydent wynikł z żądań pastora Klamrotha, który chciał uzupełnić swoje zeznania z Koszalina, ponieważ uznał, że poprzednio zostały one przeinaczone przez prasę. Doszło w rezultacie do ostrej sprzeczki z przewodniczącym składu sędziowskiego.
Zeznania Kapelkego potwierdziła Bertha Hilger, kupiec Orbach oraz szewc Born. Ten ostatni jednak sugerował, że ktoś mógł wrzucić płonące ubranie do środka. Born, podobnie jak wielu innych świadków, musiał przed sędzią wytłumaczyć się, dlaczego postanowił zeznawać przed sądem. Wyjaśnił, że nie zgadzał się z relacjami prasowymi o procesie i dlatego wysłał do sądu telegram. Pod naciskiem sędziego przyznał wreszcie, że telegram sformułował i opłacił żydowski kupiec Rosenberg. Nowe zeznanie złożył też rektor szkoły Westphal. Wywnioskował on winę Heidemannów z ich niepokoju oraz faktu, że pani Heidemann była zdenerwowana z powodu pożaru oraz posłała służącą po sprzęt gaśniczy. Sędzia skwitował tę wypowiedź stwierdzeniem: „Widzicie, moi panowie przysięgli, jak ciężko jest, pouczyć świadków o tym, żeby rozróżniali sądy i obiektywne spostrzeżenia”[66]. Ostatecznie wobec wykluczających się zeznań nie sposób było jednoznacznie rozstrzygnąć, jak się rzeczy miały ze wspomniana szafą – jak wyglądała, w jakim była stanie technicznym: czy była szczelna, czy nie.

Kolejnych świadków ponownie pytano o zapach nafty. Kasch, burmistrz Barwic, a w 1881 r. sekretarz miasta Szczecinka oraz ówczesny burmistrz Zingler nie odczuli zapachu nafty w nadpalonym modlitewniku, który po pożarze przyniósł im policjant Conradt. Policjant jednak czuł ten zapach i jego kolega również, co do wrażeń Kascha nie był jednak pewny. Kolega Conradta, Knaak, stwierdził, że wtedy wydawało mu się, że czuł naftę, ale teraz nic dokładniejszego nie może zeznać. Conradt dodał, że na miejscu pozostało po pożarze sporo spalonego drewna, które biedacy zabrali już pierwszej nocy po pożarze. Zresztą i on znalazł stopiony mosiądz i sprzedał go. To, że resztki ksiąg prawdopodobnie pachniały naftą, potwierdzili też kołodziej Tietz i kowal Neitzel. Aby skłonić ich do bardziej zdecydowanych opinii, sędzia nakazał oblać papier naftą i podpalić, a następnie spytał ich, czy zapach na sali jest podobny do tego, jaki unosił się ze spalonych kart. Obaj potwierdzili, że to ten sam zapach. Po eksperymencie zarządzono przerwę.

Główny punkt drugiej części sesji stanowiły zeznania jednego z najważniejszych świadków oskarżenia, byłego pracownika Heidemannów, Buchholza. Powtórzył on opis najważniejszych okoliczności przemawiających przeciw oskarżonym: Heidemann młodszy kazał mu usunąć drewno z podwórza i zrobić przejście w płocie, widział Löwnberga idącego z kanką na naftę do synagogi, wbrew zwyczajom o wpół do 11 w dzień pożaru kazano mu wywieźć na pole gnój, wtedy zobaczył też starszego Lesheima z kanką idącego od synagogi. Nowość stanowił kawałek lontu, który miała znaleźć u Heidemanna służąca Hilger. Buchholz zabrał go i ukrył, a ujawnił dopiero przed chojnickim procesem komisarzowi Höftowi. Jak twierdził, od komisarza dowiedział się, że to lont. Sędzia starał się dociec, dlaczego dopiero teraz Buchholz przypomniał sobie o tak istotnym fakcie. Podobnie jak w poprzednim procesie jego wypowiedzi trudno nazwać jednoznacznymi i jasnymi. Buchholz nie mówił o tych zdarzeniach, bo nie uważał, że to ważne, a zresztą nikt go np. o naftę nie pytał. Sędzia przypomniał mu, że przed koszalińskim procesem wobec świadków stwierdził, że Lesheim jest niewinny, a Heidemann powinien iść do więzienia. Buchholz zaprzeczył temu oraz sugestiom, że ktoś na niego wpływał. Do „Norddeutsche Presse” poszedł ze swoimi spostrzeżeniami, ponieważ myślał, że skoro zbiera zeznania musi to być organ władzy. Wkrótce zaczęto mu wytykać niekonsekwencje w składanych przez niego zeznaniach m.in. co do tego, kogo i kiedy widział z kanką. Wcześniej powoływał się na słowa mistrza kamieniarskiego Beyera, który jednak już w pierwszym procesie zeznał zupełnie inaczej niż Buchholz. Opowiadał on też robotnikowi Zibellowi, że o godzinie 11 widział Lesheima z kanką idącego do lub z synagogi, a Heidemannowie jeszcze przed pożarem wybijali okno. Fakt, że tak Buchholz się wypowiadał, potwierdziła żona Zibella, dodając, iż według niej Buchholz był wtedy pijany. Dało to okazję do roztrząsania znaczenia pojęć „uchlany”, „upity” i „podchmielony”, co korespondent „Der Israelit” w swojej relacji podsumował konkluzją, że z pewnością Buchholz „bardzo sobie zasłużył na takie określenia”[67].

Kaske, mistrz murarski, potwierdził, że Bucholz groził Heidemannom, że jeżeli nie oddadzą mu 60 marek, których mu nie wypłacili, to zrobi im coś takiego, że go popamiętają. Świadek przyznał też, że Heidemannów uważa za ludzi porządnych i spokojnych, a w żadnym razie za fanatyków. Buchholz miał też mówić o Heidemannie, jak wyznał jego bratanek, restaurator Engel, że był głupi, skoro podpalił starą rzecz, a mógł zniszczyć sieczkarnię, za co dostałby większe odszkodowanie. Na pytanie, dlaczego zostaje u Żydów, miał Buchholz odpowiedzieć, że to z powodu synagogi. Przed sądem wyjaśnił jednak, że chodziło tutaj raczej o problem ze znalezieniem zarobku.
Żona Buchholza potwierdzała jego wypowiedzi przed sądem, nawet sama miała widzieć przejście w płocie Heidemannów. Gdy zapytano ją o lont, z początku nie wiedziała, co to jest, potem jednak przyznała, że taki sznur mąż jej pokazywał, twierdząc, że przy jego pomocy Żydzi podpalili synagogę. Miało to miejsce latem 1883 r. i to w obecności Winnegego, czemu Buchholz zaprotestował. Żona bezpośrednio na sali zapytała go więc, kiedy to było, co zmusiło sędziego do groźby, że jeżeli tak będą się zachowywać, oboje znajdą się w więzieniu. Ostatecznie pani Buchholz wyznała, że nie wie, kiedy widziała lont po raz pierwszy. W Koszalinie o tym nie mówiła, bo zapewne mąż gdzieś sznur schował i znalazł go dopiero po procesie.

Inni świadkowie podważyli twierdzenia Buchholza. Bertha Hilger, która miała rzekomo znaleźć lont u swoich pryncypałów, zaprzeczyła temu. Państwo Sirvent widzieli jeszcze rano przed pożarem drewno ułożone na wysokość człowieka i nie zauważyli ubytków w płocie. Sello z kolei przypomniał, że Buchholz miał już wcześniej mówić Winnegemu, że znalazł lont. Na koniec sędzia zwrócił uwagę Buchholzowi, że jego zeznania w świetle powyższych faktów tracą znaczenie. Buchholz z uporem potwierdził kolejny raz, że mówił prawdę.

Następnego dnia, 4 marca, kontynuowano analizę zeznań Buchholza. Komisarz Höft przedstawił przebieg i wyniki swojego śledztwa. Gdy w czasie swojego pobytu w Szczecinku, wezwał Buchholza na przesłuchanie, ten nie powiedział nic nowego. Jednak wieczorem tego samego dnia przyszedł raz jeszcze do komisarza, tym razem pijany i pokazał mu lont, który miał być dowodem winy Żydów. Buchholz miał wtedy stwierdzić: „Teraz jest jasne, że to Żydzi podpalili świątynię, (…) teraz wszystkich Żydów się powiesi, a my chrześcijanie będziemy wolni”[68]. Według niego znalazła lont u Heidemanna tuż po pożarze Bertha Hilger, w obecności żony Buchholza. Latem 1883 r. pokazał go kowalowi Winnegemu. Obaj potwierdzili eksperymentalnie identyfikację przedmiotu. Dalej wyznał komisarzowi, że w Koszalinie nie wspominał o tym, bo wiedział, że i tak Żydzi zostaną skazani, poza tym dowód gdzieś mu się zapodział i znalazł go dopiero latem ubiegłego roku. Próba przesłuchania Winnegego napotkała na problemy: najpierw stawił się zupełnie pijany, a potem musiał skonsultować się z żoną, która zresztą zakazała mu odpowiadać. Żona Buchholza powiedziała, że była przy tym jak Hilger przeszukiwała szafę, kiedy lont znaleziono. Potwierdziła też, że dwa tygodnie po pożarze jej mąż i Winnege zrobili eksperyment z lontem. Höft zresztą również to uczynił i potwierdził, że sznur przyniesiony przez Buchholza zawierał proch.

Winnege i Buchholz przed sądem zaprzeczyli jednak, aby sprawdzali lont. Zaprzeczyła też Hilger, jakoby to ona znalazła wspomniany dowód. Doszło wręcz do sprzeczki między Buchholzem a Hilger, która w końcu skomentowała twierdzenia Buchholza: „To wszystko jest przecież zmyślone!”[69] Inny świadek, brukarz Janitz, usłyszał od Buchholza o drewnie, ale nie o loncie. Dodał ponadto, że używa się ich przy rozbijaniu kamieni, a Buchholz czasami pomagał mu w tych pracach, co wyjaśniałoby, jak wszedł w posiadanie nowego dowodu.

Następną grupę świadków poproszono o wyjaśnienie kwestii drewna i płotu u Heidemannów. Pośród nich Hass i Backhaus opowiedzieli, że przynieśli Heidemannowi skóry i nie zauważyli, żeby przeniesiono drewno. Według wcześniejszych zeznań Buchholz miał przenieść ok. 17-18 metrów drewna do szopy, które w środku powinno zająć ok. połowy objętości pomieszczenia. Z kolei szewc Greiser wsparł zeznania swojego szwagra Buchholza, twierdząc m.in., że zajmował się on przenoszeniem drewna przez 8 dni – wcześniej miało zasłaniać Żydów w synagodze – przy czym dokonał jego dokładnych pomiarów, co sędziego mocno rozbawiło. Przyczyna przeniesienia drewna stała się dla Buchholza jasna dopiero po pożarze. Próbował też podtrzymać wiarygodność szwagra, mówiąc, że co prawda pije, ale się nie upija. Greiser na rozprawę przyszedł z kartką, na której miał zanotowane odpowiedzi w razie, gdyby zaczęto go naciskać. Buchholza wspierała też służąca Ratzmer, która trzy lata wcześniej była jeszcze uczennicą. Nie tylko przed pożarem widziała szparę w płocie, ale nawet przechodzącego przez nią Gustava Heidemanna, który następnie poszedł do synagogi. Mimo opinii Benoit, że z miejsca, które wtedy zajmowała nie mogła tego widzieć oraz twierdzeń kupca Fabiana, że płot był cały i na dodatek zasłonięty przez drewno, Ratzmer nie wycofała się ze swoich zeznań, choć zdążyła zmienić zdanie, co do miejsca z którego widziała szparę w płocie. Według Schreibera z żadnego z tych miejsc nie mogła zobaczyć tego, o czym opowiadała.

Przesłuchania na krótko przerwał pewien incydent. Höft przekazał sędziemu otrzymany właśnie anonim, który ostrzegał, że człowiek o żydowskim wyglądzie wpływa na świadków na korytarzu przed salą. Gdy woźny sądowy wyjaśnił, że niczego takiego nie zauważył, powrócono do przesłuchań. Znów stanął przed sądem Pieper i choć przyznał, że otrzymał karę porządkową, to nie pamiętał za co. Na świadków wezwano teraz byłych uczniów. Ich wypowiedzi sam sędzia zaczął poddawać w wątpliwość. Były one sprzeczne między sobą lub różniły się w stosunku do zeznań z poprzedniego procesu, zawierały też szczegóły, które zdaniem sędziego trudno zapamiętać po takim upływie czasu. Padła wręcz sugestia, że byli uczniowie po prostu wyuczyli się swoich kwestii. Wiarygodności młodych świadków nie podnosiło też ich zachowanie w czasie procesu zarówno przed sądzie, jak i poza sądem. Okazało się np., że jeden z chłopców ukradł kiełbasę chojnickiemu rzeźnikowi, a inny, Ihwert, w szynku wzniósł sznaps do góry z dumnym okrzykiem: „Prusy nie przegrały bitwy, z tym znakiem zwyciężymy!”[70]

W środę 5 marca większość dobrze już znanych motywów pojawiła się ponownie, tyle że w różnych konfiguracjach. Złotnik Bessert widział księgę pachnąca naftą przyniesioną przez Greisera, zapach nafty czuła też pani Alwine Schmidt. Natomiast jak wygląda stara księga liturgiczna, zatłuszczona woskiem świec, przysięgli mogli się przekonać naocznie, oglądając egzemplarz przesłany przez gminę żydowską w Gąbinie.

Kołodziej Schmidt, wcześniej już ukarany za podpalenie swojej własności, również na miejscu pożaru czuł zapach nafty. Było tam już wielu Żydów, w tym młodszy Heidemann, który odciągnął go od okna i powiedział, żeby pozwolił ogniowi się palić. Jeden z Żydów wybił okno koło aron ha-kodesz, przez co ogień mógł się rozwinąć. Schmidta do zeznań skłonił sekretarz Kasch, odwołując się do jego patriotyzmu i do konieczności przeciwstawienia się oskarżeniom ze strony Żydów. Świadek przypomniał także, że jego wypowiedzi na temat pożaru ściągnęły na niego groźby Żydów.

Niektórzy świadkowie wspierali się na nieprzychylnych współwyznawcom wypowiedziach kantora Lewina. Miał on zrzucać odpowiedzialność za pożar na przewodniczącego gminy Wolffa Löwego. Zdaniem szewca Stubbego Lewin miał powiedzieć, że Żydzi będą kłamać, nawet mając stryczek na szyi. Sędziego zdziwiło, że Żyd mógł w ten sposób wyrażać się o współwyznawcach, a sam Lewin zaprzeczył rewelacjom Stubbego, ponieważ oskarżając Löwego, co innego miał na względzie, gdyż jest z nim w osobistym sporze. Kamienicznik Erbguth miał natomiast od Lewina usłyszeć, że „szkoda Lesheima, to Löwe wszystkiemu winien”. Przywoływano też rzekome wypowiedzi innego Żyda, Lindenberga, który miał nazwać Löwego, Rosenberga i Lessera „podpalaczami bożnicy”[71].

Po przerwie poproszono Wolffa Löwego o przedstawienie sytuacji gminy żydowskiej w Szczecinku. Przewodniczący przypomniał podane już w Koszalinie wyliczenia, świadczące o tym, że gmina poniosła w wyniku pożaru wielkie straty i odszkodowanie ich nie wyrównało. Löwe opowiedział też o własnych przeżyciach w czasie pożaru. Dowiedział się o nim o 11.15 – początkowo jednak nie uwierzył, bo takie wieści były już wcześniej rozpowszechniane w Szczecinku. Pożar trwał 2 godziny. Na miejscu nie czuł zapachu nafty, ale był od początku przekonany, że doszło do podpalenia, ponieważ już w 1863 r. ktoś zniszczył zwoje Tory, dostawszy się do środka przez wybite okno. Koszt nowej synagogi miał wynieść około 50 tys. marek, na co się złożyły: pożyczka, odszkodowanie oraz datki od współwyznawców. Gmina starała się znaleźć sprawcę od samego początku. Jeszcze w dniu pożaru wyznaczono nagrodę 1000 marek za wskazanie podpalacza, proszono też o pomoc władze. Prezydent policji z Berlina odmówił jednak przysłania komisarza, tłumacząc się względami urzędowymi. Löwe potwierdził też wcześniejsze zeznania rabina dotyczące porządku nabożeństw i stosowanego oświetlenia, dodając, że nafta w synagodze okazała się niepraktyczna. Na dowód przedstawiono księgi rachunkowe gminy.

Świadek Rhode widział płomień przy ołtarzu, ale miał problemy z określeniem jego rozmiarów – najpierw miały to być 2 metry, teraz 2 stopy. Powtórzył natomiast, że stary Heidemann już w czasie pożaru odpowiedzialność za zbrodnię zrzucił na chrześcijan. Jeden z ostatnich tego dnia świadków, rzeźnik Angermann, swoim zachowaniem spowodował, że sędzia zagroził mu karami, aby go uspokoić. Powtórzył w zasadzie swoje wcześniejsze zeznania, opisując dziwne zachowanie Lesheimów, których tuż przed pożarem odwiedził w ich mieszkaniu. Wcześniej wstrzymywał go przed zeznawaniem interes oraz ostrzeżenia żony. Dopiero namowy Stubbego skłoniły go do świadczenia przed sądem. Powołał się też na nieżyjącego Kellera, który miał mieć podobne spostrzeżenia. Lesheim przyznał, że Angermann był wtedy u niego, ale pozostałe jego opinie odrzucił. Z akt odczytano też, że Keller był u Lesheima, ale niczego podejrzanego nie zauważył. Angermann mimo to obstawał przy swym zdaniu mocno „jak żelazo”, co znów wywołało na sali wesołość.

Inni świadkowie podważyli jednak wartość jego wypowiedzi. Pani Goldstandt miał on powiedzieć, że jedzie do Koszalina zeznawać, chociaż nic nie wie, a gdy wypowiedzi Angermanna opublikowała prasa, jego żona miała to skomentować, że wszyscy Angermannowie są trochę szaleni. Świadek rozbawił publiczność, komentując te wypowiedzi, że żonie wszystkiego przecież nie powie, a panią Goldstandt oskarżył wręcz o znieważenie jego małżonki. Kupiec Orbach miał także usłyszeć twierdzenie Angermanna, że u Lesheima nie zauważył niczego zastanawiającego.

Następny dzień procesu – 6 marca – zaczął się od mocnego akcentu. Sello przekazał bowiem informację, że dzień wcześniej do radcy Scheunemanna zgłosił się mistrz kamieniarski Beyer z sensacyjnym zeznaniem. Otóż dowiedział się on od murarza Bumkego, że Buchholz oferował robotnikowi Dobbersteinowi 10 talarów za podpalenie synagogi. Wywołało to wielkie poruszanie na sali sądu. Beyer wezwany jako świadek potwierdził te rewelacje, ale nie wyjaśnił, dlaczego Bumke powiedział mu to dopiero po koszalińskim procesie. Buchholz potwierdził znajomość z Dobbersteinem, ale resztę zeznania Beyera zdecydowanie odrzucił. Natomiast Bumke i Dobberstein przed obliczem sądu potwierdzili zdanie Beyera. Bumke dodał, że oprócz pieniędzy miał Buchholz oferować Dobbersteinowi tyle sznapsów, ile zechce. Według Dobbersteina, kiedy Buchholz – na trzeźwo – złożył mu ofertę w knajpie Freundlicha, odpowiedział mu, że nie wdaje się w takie sprawy. I tym razem sędzia próbował dociec, dlaczego tak ważne zeznania zostały ujawnione tak późno. Bumke wyjaśnił, że nie uczynił tego, bo nie wiedział, iż będzie to konieczne, a Dobberstein mówił o ofercie Buchholza nie tylko Bumkemu. Gdy doszło do konfrontacji, Buchholz zaprzeczył wszystkiemu z wyjątkiem znajomości z Dobbersteinem. Ten zaś w zdenerwowaniu ogłosił: „Ja mogę się przeżegnać, a chociaż nie mam oznak honorowych na piersiach jak Buchholz, to jednak Pan Bóg po mojej stronie”[72].
Z zeznań kilku kolejnych świadków wynikało, że wpływano na to, co mają mówić. Sekretarz pocztowy Schmoll miał słyszeć, jak antysemici przed procesem częstowali Buchholza wódką i upewniali się, czy wie jak ma zeznawać. Na innych świadków miała też wywierać wpływ pani Unger. Kilka osób miało widzieć, jak członkowie władz gminy żydowskiej, stojąc na Scheunenberg[73], przed i w czasie pożaru przyglądali się synagodze. Nie było jednak zbieżności między zeznaniami, co do czasu i składu grupy Żydów na wzgórzu. Kilku innych świadków słyszało, jak szwagierka Hirscha Lesheima – obecnie w szpitalu dla umysłowo chorych – groziła mu, że wtrąci go do więzienia. Według zaprotokołowanych już wcześniej jej zeznań groźby nie były związane z pożarem, ale z rodzinnym zatargiem. Inni potwierdzili, że widzieli Lesheima z kanką na naftę i inne podejrzane rzeczy, jednak brakowało zgodności pomiędzy ich wypowiedziami.

Höft przedstawił kolejne swoje ustalenia. Od Buchholza dowiedział się, że ten wstrzymuje się z wytoczeniem sprawy Heidemannowi o zaległą wypłatę, czekając do zakończenia procesu, aby uniknąć oskarżenia o stronniczość. Komisarz rozpatrzył też zeznania kolejarza Gärtnera. Miał on w listopadzie 1883 r. w czasie jednego z kursów do Koszalina spotkać panie Lesheim i Heidemann. Pani Lesheim powiedziała, że aby uwolnić męża powie prokuratorowi, że nakłoniono go pieniędzmi do podpalenia. Gärtner w konfrontacji z obiema kobietami wycofał się z tych zeznań. Komisarz stwierdził także, analizując sprzedaż biletów, że wspomnianego dnia obie kobiety nie mogły odbyć podróży do Koszalina. Swoje śledztwo Höft podsumował, stwierdzając, że „nie wykrył absolutnie nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób obciążać oskarżonych. Rzeczywistych sprawców jednak także nie mógł wykryć”[74].
Raz jeszcze świadkowie przedstawili swoje obserwacje dotyczące obu Lesheimów. Kilka osób potwierdziło, że 18 lutego Leo tuż przed pożarem zbierał u nich datki na kasę chorych. Introligator Vanselow na kilka dni przed pożarem widywał Lesheima z kanką na naftę. Oskarżony bronił się, że kiedy był jeszcze kilka lat wcześniej sługą synagogi, nosił naftę do szkoły i mógł być często widziany, ale nie robił tego na pewno w późniejszym czasie. Vanselow dorzucił jeszcze spostrzeżenie, że Żydzi w dniu pożaru mieli wesołe twarze. Zaprotestował przeciw temu rabin Hoffmann, który był wstrząśnięty tragedią, a na miejscu też widział cieszących się z nieszczęścia, ale nie Żydów, lecz chrześcijan, zresztą, gdy wracał do domu szydzono z niego.

Poproszono jeszcze raz o opinię Benoit, czy na podstawie zeznań można określić przyczynę pożaru. Opisawszy przebieg pożaru, uznał, że jak wynika z zeznań świadków, nie musiało do niego dojść w wyniku podpalenia. Jego zdaniem użycie nafty i to w takiej ilości, jaką sugerowali świadkowie, musiałoby doprowadzić do eksplozji, co nie miało miejsca.

W ostatnim dniu rozprawy, w piątek 7 marca, przesłuchano jeszcze mistrza rzeźnickiego Kästnera, który widział Buchholza przy pracach kamieniarskich i ten pokazywał mu wtedy lont. Z przesłuchania pozostałych świadków oskarżenie zrezygnowało.
Sąd sformułował więc pytania do ławy przysięgłych: Czy oskarżeni są winni umyślnego podpalenia budynku przeznaczonego w lutym 1881 r. w Szczecinku do zebrań religijnych? Jeśli nie, to czy sprawcom udzielili pomocy radą lub czynem w popełnieniu wspomnianego przestępstwa? Jeśli zaprzeczyć obu powyższym pytaniom to: czy są winni temu, że kiedy można było jeszcze zapobiec przestępstwu, a oni mieli wiedzę o nim, zaniechali poinformowania władz w porę? Wszystkie pytania dotyczyły Heidemannów, dwa pierwsze Hirscha Lesheima i Leo Lesheima, przy czym do najmłodszego odniesiono także pytanie, czy miał świadomość popełnienia czynu zagrożonego karą.
Głos zabrali następnie prokurator i obrońcy. Oskarżyciel Schlingmann przyznał, że w Szczecinku istniał ruch antysemicki, powodujący powstanie „wyznaniowych napięć” będących „bardzo smutną oznaką dla naszego kulturalnego rozwoju”, nie sądził jednak, aby skłonił on mieszkańców do zbrodni[75]. Wykluczył przypadkowy pożar, zatem musiało dojść do podpalenia, o czym przekonały go powtarzające się zeznania o zapachu nafty. Zresztą jeżeli synagoga w tygodniu nie była odwiedzana i nie było tam źródeł ognia, musiał on powstać w sztuczny sposób, a podpalenia dokonać mogła tylko osoba mająca dostęp do budynku. Za wartościowe uznał relacje Piepera i Hübnera oraz innych świadków. Podejrzenia budziło też dziwne zachowanie oskarżonych wielokrotnie podnoszone przez świadków. Prokurator odrzucił przy tym zarzuty co do ich wiarygodności. O ile rzeczywiście Buchholz nie okazał się wiarygodnym świadkiem, to relacje innych były zdaniem prokuratora przekonujące.

Schlingmann odrzucił w poszukiwaniach motywu kwestie finansowe, przyjął natomiast motyw polityczny. Rozwój antysemityzmu zaniepokoił oskarżonych. Uznali, że należałoby dostarczyć władzom dowodu na to, jakie antysemityzm stanowi zagrożenie, aby odpowiednie organy mogły zawczasu powstrzymać ten ruch. Ponieważ antysemici jeszcze nie posunęli się do otwartej agresji, oskarżeni postanowili ich uprzedzić, podpalając synagogę i zrzucając winę na antysemitów. Prokurator przyznał, że poszczególne okoliczności nie są bezpośrednimi dowodami przestępstwa, ale ogólny obraz wyłaniający się z nich przekonuje o winie oskarżonych. Dlatego wnioskował o uznanie ich wszystkich winnymi podpalenia, a co najmniej udzielenia pomocy innym, niewykrytym dotąd sprawcom.
Jako drugi zabrał głos obrońca Erich Sello. Na początku skrytykował sugestie oskarżyciela, aby werdykt oprzeć na ogólnym obrazie wydarzeń. Należy raczej wrócić do analizy faktów i wiarygodności świadków, tym bardziej że widoczny był negatywny wpływ politycznych podziałów. Doszło w istocie do napięć wyznaniowych, ale ruch, który je sprowokował, nie miał nic wspólnego z religią. Choć nieznana była dokładna treść wykładów Henriciego, pewne jest, że nie nawoływał do zgody z Żydami. Artykuły takie jak felieton z tekstem Lutra, wbrew zdaniu prokuratora, oddziaływały na opinię, właśnie ze względu na wielki autorytet przywódcy religijnego. W takiej atmosferze nie może dziwić, że Żydzi zaczęli oskarżać chrześcijan. Oburzeni chrześcijanie w reakcji na zarzuty zaczęli zbierać dowody przeciw Żydom. Wobec wzajemnych oskarżeń „wszystko wydaje się podejrzane”. Świadek Dahlitz z niepokoju Lesheimów wnosił o ich winie, zapewne jednak nawet gdyby byli spokojni, też uznałby ich winnymi. Sello poddał ponownie krytyce wiarygodność świadków. Na ich zeznania miały bowiem wpływ emocje oraz upływ czasu, przy czym po części zdawali się opierać na raczej na swoich urojeniach czy wyobrażeniach. To fanatyzm, podobnie jak w czasach procesów czarownic, zaślepia ludzi, każąc im wierzyć w ich niewiarygodne zeznania, prowadząc wręcz do zaprzeczenia zasad chrześcijaństwa: „Takie przesądy zarażają i opanowują umysły niczym epidemia. Musimy z całym zdecydowaniem wystąpić przeciw twierdzeniu, że duch niewyrozumiałości i prześladowania, który nam tutaj tak ostro się przeciwstawił, ma coś wspólnego z chrześcijaństwem; to co napędza tych ludzi, jest przeciwieństwem chrześcijaństwa.” Jego zdaniem każdy uczciwy świadek w takiej sytuacji uznałby swoje pierwsze spostrzeżenia za najbardziej wiarygodne. Także sposób zbierania zeznań budził wątpliwości rzucające cień na prawdziwość pozyskanych relacji. Obrony nie przekonała też analiza motywacji czynu przedstawiona przez prokuratora. Zarówno osobowość oskarżonych, jak i zasady religijne nie pozwalają przypisywać im tak daleko posuniętego fanatyzmu. Nie jest bowiem możliwe, żeby ludzie religijni posunęli się do bezczeszczenia własnych świętości z nienawiści do chrześcijan. Sello na kilku przykładach zeznań dowodził ich nielogiczności. Prokurator dość łatwo pominął znaczenie relacji Buchholza i Greisera – tymczasem, jak podkreślił Sello, zeznanie zwłaszcza tego pierwszego stanowiło jeden z głównych filarów oskarżenia. Jeżeli zatem w ogóle podpalenie miało miejsce, to w świetle zebranych materiałów okazuje się, że winnego trzeba szukać gdzie indziej. Adwokat wyraził nadzieję, że przysięgli będą się opierać na materiałach przedstawionych w Chojnicach, w Koszalinie bowiem nie było ani Dobbersteina, ani lontu Buchholza, ani okrzyków Ihwerta. Adwokat zakończył przemowę słowami: „Ani przez chwilę nie mam wątpliwości, że Panowie, tak jak my, jesteście przekonani, że oskarżeni są niewinni”[76].

Radca Makower wskazał na niezwykłe procedury związane w tym przypadku ze zbieraniem świadectw. Zwykle zajmują się tym organy ścigania, tutaj jednak to inne instancje (w domyśle: lokalna prasa i landrat) zastąpiły prokuraturę i dostarczyły materiały śledcze sądowi. Chodziło nie o prawdę, ale o zwalczanie przeciwnej partii. Wywarło to negatywny wpływ na świadków, w większości ludzi niewykształconych. Sposób budowania oskarżeń też był nietypowy: najpierw jego ofiarą padł Löwenberg jako sługa synagogi, potem wciągnięto w sprawę mieszkających w jej sąsiedztwie Heidemannów, do tego dobrano Hirscha Lesheima, bo był kiedyś szamesem, a jego syna dorzucono jeszcze chyba tylko dla równowagi. Oskarżenie zresztą objęło tak naprawdę cała gminę. Pozostali obrońcy Scheunemann i Meibauer, nawiązując do swoich przedmówców, podkreślili jak „smutny obraz” przedstawiała cała rozprawa[77].

Po przerwie doszło do polemiki pomiędzy oskarżeniem a obroną, która dotyczyła przede wszystkim wiarygodności świadków. Meibauer wskazał na ingerencje landrata Bonina, czemu jednak zaprotestował sędzia, przypominając, że działał on z ramienia władzy i wypełniał swoje obowiązki.
Po tym nastąpiła krótka przerwa na naradę dla przysięgłych. Około 17.30 „wśród bezgłośnej ciszy”, jak donosiła prasa, ława przysięgłych ogłosiła swój werdykt. Na wszystkie pytania przysięgli odpowiedzieli przecząco, uznając niewinność oskarżonych. Sąd udał się na naradę, a następnie ogłosił wyrok: wszyscy oskarżeni mają być zwolnieni, a koszty postępowania pokryje skarb państwa. Tak około godziny 18 zakończył się proces, który „nie mniej niż ten Tisza-Eszlar przyciągnął uwagę całego wykształconego świata”[78].

Werdykt przyniósł ulgę społeczności żydowskiej, ale trudno było mówić o triumfie, zważywszy na okoliczności sprawy oraz niezdrowe emocje, które zdążyła wzbudzić. W numerze „Der Israelit” z 10 marca, a więc pierwszym po ogłoszeniu wyroku, redakcja pisała o uwolnieniu oskarżonych Żydów: „jakże szczęśliwa i radosna była dla nas ta wieść”. Autor wyrażał nadzieję, że fakty związane z procesem pozwolą „rozpocząć leczenie strasznej epidemii antysemityzmu, aby wreszcie ta hańba naszego stulecia, ta profanacja naszej niemieckiej ojczyzny znikła z powierzchni ziemi!”[79] „Frankfurter Zeitung” z 9 marca pisała: według antysemitów „‹‹Płomienie›› szczecineckiej synagogi oświetlają nadal i świadczą przeciw Żydom!›› Tak, oświetlają i świadczą, jednak to co one teraz na zawsze będą oświetlać i o czym będą świadczyć, tym jest ‹‹hańba stulecia››, ucieleśniona w antyżydowskiej nagonce, która ma czelność nazywać się narodową, podczas gdy przed całym światem bezcześci niemieckie prawo, niemieckie obyczaje, niemiecką inteligencję!”[80] Obszerny komentarz zamieścił też numer „Jeschurun” z datą 11 marca pt. Der Neustettiner Synagogenbrand[81]. Zdaniem autora chociaż oskarżenia wobec Żydów „ukazały się w nędznym stroju oszczerstwa i kłamstwa nawet najbardziej uprzedzonym oczom”, wyrok nie przynosi satysfakcji. Należy podkreślić mądrość sędziego, sprawiedliwość ławy przysięgłych, oddanie obrońców, ale zwolnienie oskarżonych nie spowodowało uspokojenia – przeciwnie antysemityzm zyskał nową podnietę. Przygotowano oskarżenie oparte na zupełnie niewiarygodnych podstawach, dlatego „światło prawdy nie mogło przedrzeć się przez gęstą mgłę urojeń”. Prawda ostatecznie zwyciężyła, ale co by było, gdyby w Koszalinie nie popełniono błędu proceduralnego? Jak konkludował komentator, wyrwano antysemityzmowi kilka ofiar, ale z tego powodu będzie on teraz szukał nowych, stąd jedyna pomoc w Bogu, chociaż wyrok chojnicki daje jednak promień nadziei.
Na pewno do tak pesymistycznych ocen skłoniły autora wydarzenia, jakie miały miejsce w Szczecinku po powrocie do miasta bohaterów procesu: „Do czegóż to doszło, że w pruskim mieście stawia się opór wyrokowi pruskiego sądu!”

Antyżydowska heca raz jeszcze

O werdykcie chojnickiego sądu dowiedziano się w Szczecinku w tym samym dniu, 7 marca wczesnym wieczorem. Według burmistrza Sassego w mieście panował jeszcze spokój, prasa jednak donosiła później, że w mieście już odczuwało się atmosferę niezadowolenia, wobec czego można się było spodziewać ekscesów. Jak później ujawniono, na ulicach pojawiły się plakaty o takiej treści: „Obywatele Szczecinka, protestujcie publicznie przeciw postępowaniu chojnickiego sądu, który prawdę obrócił w oczywiste kłamstwo. Żydzi sami podpalili swoją synagogę. Jedynie słuszny jest wyrok sądu przysięgłych w Koszalinie! [podpisano:] Precz z wszystkimi Żydami!”[82]

W sobotę 8 marca na ulicach panowało ożywienie, którego kulminacja nastąpiła około 19.30. Na Preussische Strasse zebrał się spory tłum. Według niektórych relacji odbywał się wówczas bal w hotelu Martiniego. W budynku naprzeciw mieszkali Żydzi, w tym na drugim piętrze kupiec Flater. Doszło wtedy do incydentu: jedni twierdzili, że Flater obrzucił tłum kamieniami, podczas gdy on sam i część świadków zeznała, że kamienie rzucono z dołu. W każdym razie rozwścieczony tłum zaczął wybijać szyby w żydowskich mieszkaniach, raniąc m.in. kupca Mosesa Freundlicha.
Po godzinie 21 przyjechał do miasta pociąg z Chojnic, który oprócz zwykłych pasażerów wiózł uczestników procesu, w tym uniewinnionych i świadków. Około godziny 22 przez miasto przewieziono ich omnibusem – w tym rodzinę Heidemanna – z dworca do hotelu Mundta. Po drodze jednak napotkali gęstniejący tłum, który powitał ich nienawistnymi okrzykami. Władze dały ochronę powracającym, ale okazała się niewystarczająca. Tłum otoczył omnibus, grożąc m.in. Löwemu, który wbrew namowom i mimo obecności żandarma nie zdecydował się wysiąść. Wóz ruszył dalej mimo oporu tłumu. Wybito szyby w omnibusie, który jednak zdołał dotrzeć do domu Heidemanna. Żandarm osłonił Löwego, ale przy wysiadaniu Heidemann starszy i Merner zostali zaatakowani. Mernera obalono na ziemię i zadano mu kilka ciosów kijem. Tłum zaatakował posesję Heidemanna, dlatego jego rodzina i Löwe zbiegli do domu Sirventa, który był jednym ze świadków na procesie. Lesheim pojechał do miasta omnibusem hotelu Martiniego. Ponieważ usiadł na koźle z woźnicą, ktoś go rozpoznał, a Lesheim w porę spostrzegłszy, że tłum skupił uwagę na drugim wozie, uciekł i ukrył się u znajomego, gdzie spędził noc. Demonstranci zaatakowali następnie domy Żydów – ranili Lehmanna, wybijali szyby i włamywali się do sklepów. Około godziny 1 w nocy landrat Bonin osobiście zabrał Löwego ze sobą i odwiózł go do mieszkania. W niedzielę 9 marca wieczorem gorszące sceny się powtórzyły – tłum szedł z rynku wzdłuż Preussische Strasse aż do Kreuzdamm i zaatakował domy oraz sklepy żydowskie w mieście. Według burmistrza napadnięto i okradziono 2 sklepy, wybito szyby w 8 domach, a łącznie oszacowano straty na ponad 700 marek. Rany odnieśli oprócz wspomnianych wyżej Flater, Klüsener i garncarz Bartel. Zaatakowano też dom Löwego, a napastnicy wdarli się nawet do środka, na szczęście jednak zostali odparci przez policjantów. Na pół godziny przed północą wzmocnieni liczebnie żandarmi i policja z użyciem białej broni spędzili tłum z ulic i przywrócili spokój.

W poniedziałek przybyło do miasta dodatkowo 20 żołnierzy z 54. pułku, przybył też prezydent rejencji Clairon d’Haussonville. Choć do tumultów już więcej nie doszło, trudno byłoby uznać sytuację za zupełnie spokojną. Lesheim z rodziną wyjechał z miasta, opuścił je także Hirsch Heidemann. Niektóre rodziny również uciekły, szukając ratunku przed ekscesami i wróciły dopiero, gdy sytuacja się ustabilizowała. Do napaści, bójek i wybijania szyb dochodziło też później, stąd miasto prosiło władze o pozostawienie jeszcze wojska. Żołnierze opuścili Szczecinek dopiero 1 kwietnia, pozostały jednak wzmocnione siły policji i żandarmerii. Do poważnych naruszeń porządku jednak już nie doszło. Władze miasta miały jeszcze do załatwienia przykry obowiązek rozstrzygnięcia kwestii odszkodowań. Rada miasta zadecydowała ostatecznie, że miasto pokryje z własnego budżetu koszty – ponad 600 marek, mimo propozycji obciążenia sprawców rozruchów.

Oprócz konsekwencji finansowych przyszedł też czas na rozliczenia prawne. W maju przed sądem w Koszalinie stanął jako oskarżony Flater. Świadkowie oskarżenia zeznali, że kamienie padły z jego mieszkania, świadkowie obrony twierdzili, że kamienie rzucono z ulicy do góry i nie doleciawszy do celu, padły w tłum. Flatera opisywali przy tym jako wyjątkowo spokojnego człowieka. On sam tłumaczył, że w domu znalazł się na krótko przed całym incydentem, a żaden z jego domowników nie mógł zaatakować kamieniami tłumu. Oskarżenie wnioskowało o karę aresztu lub grzywnę, sąd jednak uznał, że nie można dowieść, że Flater rzucił kamienie, dlatego uwolnił go od kary i kosztów procesu. Prokurator złożył co prawda apelację, ale wkrótce ją wycofał.

Sprawcy zajść czekali na proces dłużej, bo do października. Przed sądem w Koszalinie stanęło 8 osób, w tym rzemieślnicy i robotnicy. Główni oskarżeni uznani za prowodyrów to murarz Carl Patzwald ze Szczecinka i handlarz ryb ze Słupska Albert Raatz. Pierwszy z nich wtargnął do Löwego, a w niedzielę w towarzystwie innych atakował dom wdowy Wolff, wkroczył też do sklepu Freundlicha i rozbił jego kasę. Odpowiadał też za wtargnięcie do mieszkania szewca Rosetzkiego i zranienie garncarza Bartela. Raatz przez dwa dni stał na czele tłumu z kijem niczym tamburmajor i prowadził tłum m.in. do Löwego i Freundlicha. Kiedy służby porządkowe zatrzymały na początku zajść Patzwalda i Pirsicha, Bechert z grupą ludzi wymusił ich zwolnienie, grożąc użyciem przemocy. Bansemer z grupą młodych ludzi na rynku próbował wedrzeć się do domu kupca Posenera, a potem powstrzymany przez policję przyłączył się do tłumu na Preussische Strasse i tam wyłamał drzwi sklepu kupca Behrendta. Böhnke antysemickimi okrzykami podjudzał innych do przemocy. Sąd orzekł, że oskarżeni są winni ciężkiego lub lekkiego naruszenia porządku publicznego oraz chuligaństwa. Dwóch zwolniono bez kary, czterech z nich w tym Patzwald i Raatz dostało wyroki więzienia od 3 lat do pół roku, dwóm zasądzono 6 tygodni aresztu.

Antysemityzm zgodnie z przewidywaniami nie wygasł i dawał jeszcze o sobie znać. Pobudzenie umysłów rodziło jednak czasami nadmiernie wzmożoną podejrzliwość. W prasie pojawiła się informacja, że związek kombatantów (Kriegerverein) ze Szczecinka miał się zwrócić z propozycją do władz związku w Berlinie, aby nie przyjmować w swoje szeregi Żydów. Według prasy reakcja przewodniczącego była ostra i zdecydowana – zagroził wykluczeniem szczecineckiego związku z organizacji i stwierdził, że niemiecki związek kombatantów „wśród towarzyszy nie zna i nie toleruje różnic wyznaniowych”. Okazało się jednak, o czym doniósł korespondent „Der Israelit”, że pogłoska była fałszywa, a w szczecineckiej organizacji panuje spokój i duch jedności[83]. W listopadzie w sądzie koszalińskim odbyła się rozprawa przeciw młodemu Żydowi Isidorowi Rothmannowi, uczniowi kupieckiemu, którego bezmyślny żart w sierpniu z polaniem spirytusem pijanego kowala Winnege i zapaleniem cygara zakończył się podpaleniem mężczyzny i jego śmiercią. Antysemici rozpuścili informację, że chłopak działał z poduszczenia innych Żydów, którzy chcieli wyeliminować Winnegego ze względu na jego rzekomą wiedzę na temat pożaru synagogi, która mogłaby doprowadzić do wznowienia procesu. Sędzia jednak odrzucił zdecydowanie tego typu sugestie i skazał Rothmanna za nieumyślne spowodowanie śmierci.

Wydarzenia szczecineckie odbiły się echem w całych Niemczech. Komentowała je prasa, stały się też przedmiotem ożywionej debaty politycznej. Przykładem komentarza z drugiej strony barykady był tekst z „Kreuzzeitung”. Jego autor wyrażał współczucie prześladowanym Żydom, dodając jednak, że Żydzi swoje cierpienia „sami na siebie ściągnęli”. Komentator z „Allgemeine Zeitung des Judentums” w odpowiedzi stwierdził, że „katastrofa Żydów byłaby katastrofą całego państwa i całego społeczeństwa”, tym bardziej że Żydzi stanowią jego część i tak jak wielu innych starają się wypełniać swoje obowiązki.

Pomiędzy obiema stronami sporu sytuowała się polska prasa, jednocześnie krytykując postawę niemieckiego społeczeństwa i władz oraz przypisując współwinę za rozruchy poszkodowanym. „Dziennik Poznański” nie pochwalał wystąpień antyżydowskich, ale z drugiej strony wskazywał, że powinny dla niemieckich Żydów stanowić przestrogę. Zdaniem redaktorów byli oni przodownikami „liberalizmu sfałszowanego charakteru i sfałszowanej dążności, który odrzuciwszy wszystkie ideały, który lekceważąc wszystkie zasadnicze prawdy wolności politycznej, narodowej i społecznej, ogranicza swą działalność i swe pretensje na widownię ekonomiczną”. Tak pojmowany liberalizm nie pozostawiał miejsca na współczucie dla innych prześladowanych mniejszości. Według dziennika Żydzi sami uzyskawszy pełnię praw, sprzeciwiali się emancypacyjnym dążeniom Polaków, uzasadniając to liberalnymi i narodowymi hasłami. Szczególną postawę władz i opinii publicznej zbulwersowanej prześladowaniem Żydów gazeta określiła mianem „sentymentalizmu”, ponieważ społeczeństwo pochylało się nad losem jednej prześladowanej mniejszości, gdy tymczasem drugą (Polaków) organy władzy stale nękały za przyzwoleniem tegoż społeczeństwa[85]. Wydawany w Toruniu dla ludu „Przyjaciel” stwierdzał, że „takiej wielkiej i ważnej sprawy, jak żydowska, nie ubije się pięścią na żydowskich głowach”. Jedyne rozwiązanie konfliktów to własna praca, oszczędność i odpowiedzialność, które powinny zapewnić Polaków ekonomiczną niezależność[86].

Liberalni posłowie uczynili tumult w Szczecinku przedmiotem interpelacji w izbie deputowanych pruskiego parlamentu[87]. Poseł Zelle w imieniu postępowców chciał dowiedzieć się od rządu, jaki naprawdę był przebieg wydarzeń w Szczecinku. Do debaty doszło 14 marca 1884 r. Minister von Puttkamer przedstawił przebieg wydarzeń w Szczecinku i opisał szkody poniesione przez Żydów. Wspomniał też o rzekomej sytuacji z rzucaniem kamieni w tłum oraz o loncie, którego miał użyć Heidemann, stwierdzając, że pogłoski te są sprawą sądu a nie jego ministerstwa. Antysemici Stoecker i prof. Adolf Wagner wykorzystali tę okazję do propagowania swoich poglądów, zrzucając m.in. odpowiedzialność na samych Żydów: gdyby zła owieczka nie zaczynała, to by jej dobry wilk nie zjadł[88]. Wagner dorzucił do tego uzasadnienie naukowe. W odpowiedzi głos zabrali posłowie partii postępowej Munckel i prof. Hänel.
Profesor odrzucił m.in. zarzut Stoeckera, że postępowcy działają za żydowskie pieniądze.

Poseł Munckel wyraził zadowolenie z wypowiedzi ministra. Ostrze krytyki skierował przede wszystkim w Stoeckera. Przywódca antysemitów w rzeczywistości bowiem czynił to samo co tumultanci w Szczecinku, tyle że nie kijem a słowem. Odpowiedzialność spoczywa więc na Stoeckerze, ale również na władzach. Munckel zaatakował także landrata Bonina, zarzucając mu ingerencję w przygotowania do procesu. Skutek takiej postawy władz, kiedy to wina została stwierdzona bez sądu, to przekonanie szerzące się wśród niewykształconego ludu, że antysemickie postawy są akceptowane, że „antysemityzm jest dziełem miłym Bogu”. W ten sposób „cała tamtejsza okolica została napojona specyfikiem – nie chcę nazwać go trucizną – który wydestylowano z nauk kolegi Stoeckera”. Komentując zachowanie świadków, w tym wybryk Ihwerta, pytał: „Panowie, czy to są chrześcijańskie idee? Czy to są aryjskie idee, żeby użyć tego pięknego słowa? Ewentualnie mogą być agrarne, ale aryjskie na pewno nie.” Przy takim stanie umysłów do przewidzenia było, że może dojść do ekscesów. Wysłano przecież do Szczecinka nawet specjalnego reportera. Z drugiej strony w Chojnicach zarówno prokuratura, jak i obrona radzili, aby dobę odczekać z przyjazdem, ażeby poczyniono stosowne środki bezpieczeństwa. Munckel przyjął do wiadomości zapewnienia władz co do ścigania odpowiedzialnych za zajścia, zaatakował jednak Stoeckera za jego postawę wobec całej sprawy: „Szczególna to logika, że inni Żydzi mają być prześladowani, kiedy jeden Żyd coś uczynił. To jest logika i miłość chrześcijańska pana Stoeckera”[89].

„Korzenie zła”

Szczecinek, o którym na początku lat 80. XIX w. usłyszał cały świat, zniknął wkrótce potem z łam prasy. Sytuacja w mieście ustabilizowała się i jego dzieje toczyły się dalej torem wyznaczonym przez historię Pomorza i Niemiec. Od czasu do czasu politycy, publicyści i badacze przywoływali jednak szczecineckie wydarzenia i dwa pamiętne procesy jako przykład w sporach dotyczących kwestii żydowskiej[90]. Procesy szczecineckich Żydów przyciągały uwagę zapewne też z tego powodu, że ujawniły one nowe oblicze antysemickich uprzedzeń. Jeszcze u schyłku XIX w. zdarzały się oskarżenia nawiązujące do przesądu o mordach rytualnych popełnianych przez Żydów, jak choćby w sprawie Esther Solymosi. Na tym tle zarzut postawiony pięciu szczecineckim Żydom jawi się „nowocześnie” – antysemici bowiem nadają stereotypowi „żydowskiej perfidii” kształt politycznej intrygi, który mógł być bardziej przekonujący dla racjonalnie myślących ludzi XIX w. W świetle takiej propagandy równouprawnienie okazywało się przebiegłą sztuczką, dzięki której Żydzi zyskiwali ochronę prawa i władzy, co mieli wykorzystywać dla powiększania swych wpływów kosztem interesów narodu niemieckiego. Teorie antysemitów dawały proste i zdaniem wielu logiczne wyjaśnienie problemów, z którymi borykały się Niemcy. To, czy Żydzi zostali skazani za rzekome podpalenie synagogi, czy też uniewinniono ich, nie miało większego znaczenia – sprawni demagodzy każde z tych rozwiązań byli w stanie obrócić na swoją korzyść.

Dzięki takim wydarzeniom ruch antysemicki zyskiwał rozgłos – dla niego samego nie było ważne dobry czy zły – był obecny w prasie, w parlamencie, w dyskusjach. Rozwój nowoczesnych mechanizmów politycznych zwłaszcza w dobie kryzysu pozwalał odnaleźć się na arenie politycznej również tak skrajnym ugrupowaniom. Ruch antysemicki kształtował wówczas swoje ideowe podstawy i organizacyjne struktury. Był jednak zbyt podzielony, aby odnieść polityczny sukces. W wyborach do Reichstagu w październiku 1881 r. na Pomorzu tradycyjnie wygrali konserwatyści, przedstawiciele tamtejszego ziemiaństwa i ten stan rzeczy utrzymywał się aż do zwycięstwa nazistów[91]. W skali całych Niemiec największy sukces polityczny odnieśli antysemici, wprowadzając do parlamentu 17 posłów na początku lat 90. XIX w. Jednym z nich był wybrany z okręgu szczecineckiego Hermann Ahlwardt, który zaistniał na arenie politycznej bezpodstawnymi oskarżeniami wobec Żydów[92]. Twierdził m.in., że jedna z firm żydowskich dostarczała wadliwą broń armii niemieckiej, aby ta przegrała kolejną wojnę. Wobec takiej liczebności i takiego poziomu posłów antysemici nie mogli zyskać wpływu na politykę Rzeszy.

Ich negatywny wpływ zaznaczył się jednak w inny sposób. Według współczesnego badacza Friedricha Battenberga groźniejsze okazało się upowszechnienie idei antysemickich w społeczeństwie[93]. Z jednej strony hałaśliwa obecność propagandystów przemawiających zrozumiałym językiem wpływała na świadomość mas (tzw. Radau-Antisemitismus, hałaśliwy antysemityzm), z drugiej zaś próby naukowego uzasadnienia antyżydowskich poglądów, powodowały, że hasła nowej ideologii były przyswajane w środowiskach, które z hałaśliwym antysemityzmem nie chciały mieć nic wspólnego. Stąd szczególnie w poglądach przedstawicieli partii i organizacji prawicowych hasła nacjonalistyczne zaczęto łączyć z krytyką Żydów. Nie wpłynęło to na szczęście na ich status prawny w Rzeszy, choć pojawiały się próby bojkotu – np. odmowa przysięgi przed sędzią żydowskiego pochodzenia – oraz projekty ustaw ograniczających prawa Żydów m.in. w dostępie do urzędów.

Tym samym porażka radykalnych antysemitów w dłuższej perspektywie wyszła na korzyść ideologii antysemickiej. Nastąpiło „udomowienie” antysemityzmu, jak wspomniano wyżej, poprzez przenikanie jego haseł do powszechnej świadomości i do retoryki partii z głównego nurtu niemieckiej polityki. Stało się to możliwe m.in. dzięki temu, że umiarkowani antysemici odcięli się od swoich radykalnych towarzyszy i odtąd starali się usilnie podkreślać, że nie zamierzają wykraczać poza granice prawa[94].

Mimo tego że Żydzi zachowali zaufanie do państwa i starali się wypełniać swoje obywatelskie obowiązki, to jednak wybuch przemocy w 1881 r. pokazał, że równouprawnienie nie usunęło wszystkich zagrożeń. Jeszcze dwukrotnie w cesarskich Niemczech stali się oni celem napaści ze strony współobywateli. W 1891 r. w nadreńskim Xanten w związku ze śmiercią kilkuletniego chłopca na tamtejszego żydowskiego rzeźnika padło oskarżenie o mord rytualny. Antysemici skrzętnie wykorzystali tę okazję w swojej propagandzie. Gdy sąd uwolnił oskarżonego w 1892 r. doszło tam do antyżydowskich rozruchów. W rezultacie rok później antysemici uzyskali największy sukces wyborczy. Za mord rytualny uznano też zabójstwo popełnione w Chojnicach w 1900 r. na osiemnastoletnim chłopaku. Opinia lokalna zrzuciła winę żydowskiego rzeźnika, choć policja nie potwierdzała tych podejrzeń. Podczas śledztwa wybuchły w mieście zamieszki, przypominające te sprzed 19 lat, doszło nawet do próby podpalenia synagogi. W Chojnicach i okolicznych miejscowościach doszło łącznie do 30 wystąpień antyżydowskich. Porządek na początku czerwca musiało wprowadzić wojsko[95].

Co prawda zamieszki te swoim zasięgiem i brutalnością nie dorównały pogromom rosyjskim, do których doszło w latach 1881-1884 oraz 1903-1906, przemoc i rozpowszechnianie się antysemityzmu w Niemczech i w całej Europie, wpłynęły na zmianę postaw części społeczności żydowskiej. Na Pomorzu po 1880 r. widoczny jest trend zmniejszania się liczby Żydów, spowodowany emigracją za granicę, głównie do Stanów Zjednoczonych oraz wyjazdami do większych ośrodków w Rzeszy, przede wszystkim do Berlina. Jako wyjaśnienie badacze podają nie tylko przyczyny ekonomiczne, które do wyjazdu skłaniały również Niemców, ale także antysemicką nagonkę, której kulminację stanowiły rozruchy 1881 r.[96] Trudno określić, jakie znaczenie miały zamieszki 1881 r. w świadomości niemieckich Żydów. Gershom Scholem wspomina jednak, komentując jeden z listów Waltera Benjamina, że „Szczecinek (…) był znany wśród rodzin żydowskich jako miejsce pierwszego pruskiego pogromu” i przetrwał w pamięci pokolenia jego rodziców – nawet wśród asymilowanych Żydów – jako szok[97]. Wstrząs ten musiał być tym większy, że do wybuchu przemocy doszło w państwie słynącym z praworządności i to niedługo po tym, jak Żydzi stali się pełnoprawnymi obywatelami Rzeszy.

W dalszej perspektywie niemieccy Żydzi zaczęli się organizować, aby skuteczniej przeciwstawiać się antysemickiej propagandzie, podkreślając przy tym przywiązanie do Rzeszy jako ich ojczyzny. Tak powstał w 1893 r. Centralny Związek Obywateli Niemieckich Wyznania Mojżeszowego skupiający z czasem wraz z pokrewnymi organizacjami prawie połowę niemieckich Żydów[98]. Część jednak z tych, którzy pozostali w Europie, widząc niepowodzenie idei równouprawnienia oraz nieskuteczność asymilacji, której nie akceptowała rasistowska ideologia, uznali, że Żydzi powinni sami zadbać o swój los, broniąc własnej odrębności. Tak narodziła się idea autonomii narodowej a potem syjonizm, dążący do stworzenia dla Żydów własnego państwa[99]. Zapewne wydarzenia, które miały miejsce na Pomorzu i w Prusach Zachodnich w latach 1881-1884 w dziejach cesarskich Niemiec były tylko epizodem i fragmentem dłuższego procesu kształtowania się stosunków między Niemcami a Żydami. Pozostawiły one jednak ślad w świadomości obu społeczeństw i dają materiał do analizy narodzin antysemityzmu.

Bibliografia

Źródła:
„Allgemeine Zeitung des Judentums” roczniki 1881-1884; „Der Israelit” roczniki 1881-1882, 1884; roczniki „Jeschurun” 1883-1884 – dostępne na stronie „Internetarchiv jüdischer Periodika” pod adresem: http://www.compactmemory.rwth-aachen.de" onclick="window.open(this.href);return false;.
„Dziennik Poznański” roczniki 1881, 1883-1884; „Orędownik” rocznik 1883 – dostępne na stronach „Wielkopolskiej Biblioteki Cyfrowej”, http://www.wbc.poznan.pl" onclick="window.open(this.href);return false;.
„Gazeta Toruńska” roczniki 1881, 1883-1884; „Przyjaciel” roczniki 1881, 1883-1884 – dostępne na stronach „Kujawsko-pomorskiej Biblioteki Cyfrowej”, http://kpbc.umk.pl" onclick="window.open(this.href);return false;.
„Kladderadatsch” rocznik 1881 – dostępny na stronach http://digi.ub.uni-heidelberg.de" onclick="window.open(this.href);return false;.

Opracowania:
Anderson M. L., Practicing democracy: elections and political culture in Imperial Germany, Princeton 2000.
Antisemitism: a historical encyclopedia of prejudice and persecution, ed. R.S. Levy, 2005.
Atlas historii Żydów polskich, red. W. Sienkiewicz, Warszawa 2010.
Barnowski M., Albo diabeł albo fatum, http://213.76.131.206/prezentacja/2002/ ... ostki2.HTM" onclick="window.open(this.href);return false; [dostęp 23 III 2008].
Battenberg F., Żydzi w Europie. Proces rozwoju mniejszości żydowskiej w nieżydowskim środowisku Europy 1650-1933, tłum. A. Soróbka, Wrocław 2008.
Berendt G., Zajścia antyżydowskie w rejencji koszalińskiej w 1900 roku na łamach prasy [w:] Żydzi oraz ich sąsiedzi na Pomorzu Zachodnim w XIX i XX wieku, red. M. Jaroszewicz i W. Stępiński, Warszawa 2007.
Buchholz W., Pommernland ist abgebrannt – Wie betraf es Neustettin? [w:] 700 Jahre Neustettin/Szczecinek, [b.m.w., 2010].
The Correspondence of Walter Benjamin and Gershom Scholem. 1932-1940, Harvard 1992.
Fijałkowski M., Z historii gminy żydowskiej w Szczecinku, „Szczecineckie Zapiski Historyczne” 1987, nr 2.
Friedländer H., Interessante Kriminal-Prozesse von kulturhistorischer Bedeutung, Bd. 9, Berlin 1911-1921, http://www.zeno.org/Kulturgeschichte/M/Friedl" onclick="window.open(this.href);return false;änder,+Hugo/Interessante+Kriminalprozesse/Der+Brand+der+Neustettiner+Synagoge+vor+den+Schwurgerichten+zu+Köslin+und+Konitz [dostęp 25 XII 2007].
Hartston B., Sensationalizing the Jewish Question. Anti-Semitic Trials and the Press in the Early German Empire, Leiden-Boston 2005.
Historia Pomorza, T. 4 (1850-1918). Cz. 2. Polityka i kultura, red. S. Salmonowicz, oprac. J. Borzyszkowski, Toruń 2002.
Hoffmann C., Political Culture and Violence against Minorities: The Antisemitic Riots in Pomerania and West Prussia [w:] Exclusionary Violence: Antisemitic Riots in Modern German History, Ed. C. Hoffmann, W. Bergmann, H. W. Smith, Ann Arbor 2002.
Hoffmann G., Der Prozeß um den Brand der Synagoge in Neustettin. Antisemitismus in Deutschland ausgangs des 19. Jahrhunderts. Mit einer Einführungsbibliographie und biobibliographischen Anmerkungen zu Ernst Henrici, Hermann Makower, Erich Sello, Schifferstadt 1998.
Nicholls S. C. J., The Burning of the Synagogue in Neustettin: Ideological Arson in the 1880s, Sussex 1999, http://www.sussex.ac.uk/Units/cgjs/publicataions" onclick="window.open(this.href);return false; [dostęp 23 III 2008].
Niestrój H., Sąd obwodowy w strukturze sądownictwa niemieckiego, „Naukowy Portal Archiwalny ARCHNET” http://adacta.archiwa.net/file/H_Niestroj_sad.pdf" onclick="window.open(this.href);return false; [dostęp 16 VI 2010].
Die Protokolle des Preußischen Staatsministeriums 1817–1934/38, Bd. 7: 8. Januar 1879 bis 19. März 1890, bearb. von H. Spenkuch, Hildesheim-Zürich-New York 1999, http://www.bbaw.de/bbaw/Forschung/Forsc ... nd%207.pdf" onclick="window.open(this.href);return false; [dostęp 20 X 2010].
Reichstags-Handbuch. Zwölfte Legislaturperiode. Abgeschlossen am 3. April 1907. Hrsgb vom Bureau des Reichstags, Berlin 1907, http://daten.digitale-sammlungen.de" onclick="window.open(this.href);return false; [dostęp 9 IX 2010].
Salinger G., Zur Erinnerung und zum Gedenken, die einstigen Jüdischen Gemeinden: Pommerns, Teilbände 3-4, New York 2006.
Smith H. W., The continuities of German history: nation, religion, and race across the long nineteenth century, New York 2008.
Szudra D., Obraz demograficzny ludności żydowskiej na Pomorzu Zachodnim w latach 1871-1939 [w:] Żydzi oraz ich sąsiedzi na Pomorzu Zachodnim w XIX i XX wieku, red. M. Jaroszewicz i W. Stępiński, Warszawa 2007.
Vogt B., Antisemitismus und Justiz im Keiserreich. Der Synagogenbrand in Neustettin [w:] „Halte fern den ganzen Lande jedes Verderben…”. Geschichte und Kultur der Juden in Pommern, red. M. Heitmann, J. H. Schoeps, Hildesheim-Zürich-New York 1995.
Zumbini M. F., Die Wurzeln von Bösen. Gründerjahre des Antisemitismus von der Bismarckzeit, Frankfurt am Main 2003.

Strony internetowe:
http://de.wikipedia.org" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.dhm.de" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.gehove.de" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.hofgaertner-sello.de" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.jewishencyclopedia.com" onclick="window.open(this.href);return false; (internetowa wersja The Jewish Encyclopedia, New York 1901-1906)
http://www.sztetl.org.pl" onclick="window.open(this.href);return false;

---------------------------------------------------------------------

*Podstawę źródłową tekstu stanowią artykuły z ówczesnej prasy żydowskiej wydawanej w Niemczech („Allgemeine Zeitung des Judentums”, „Der Israelit”, „Jeschurun”) i polskiej („Dziennik Poznański”, poznański „Orędownik”, „Gazeta Toruńska”, wydawany w Toruniu „Przyjaciel”). Przebieg procesów w sprawie pożaru synagogi przedstawił dziennikarz Hugo Friedländer w książce Interessante Kriminal-Prozesse von kulturhistorischer Bedeutung, Bd. 9, Berlin 1911-1921, s. 13-57. Podstawowym opracowaniem dotyczącym omawianego tematu jest książka Gerda Hoffmanna, Der Prozeß um den Brand der Synagoge in Neustettin. Antisemitismus in Deutschland ausgangs des 19. Jahrhunderts. Mit einer Einführungsbibliographie und biobibliographischen Anmerkungen zu Ernst Henrici, Hermann Makower, Erich Sello, Schifferstadt 1998.
[1] „Der Israelit” 3 VIII 1881, nr 31.
[2] „Der Israelit” 17 VIII 1881, nr 33.
[3] „Allgemeine Zeitung des Judentums” (dalej: AZJ) 5 IV 1881, nr 14.
[4] Jeden z głównych bohaterów opisywanych wydarzeń Carl Ernst Julius Henrici (1854-1915), studiował na wydziale filozoficznym w Berlinie. Po uzyskaniu doktoratu pracował jako nauczyciel, ale wkrótce zajął się działalnością polityczną. Dynamiczną, lecz krótką, karierę polityczną zakończył w 1885 r. Swoje siły poświęcił odtąd rozwojowi kolonii niemieckich w Afryce. Kilkakrotnie podróżował do Togo i próbował rozwijać tam działalność gospodarczą, jednak bez powodzenia. Później wyjechał do Ameryki Południowej i Stanów Zjednoczonych. Po latach podróży, na początku XX w. wrócił do Niemiec i oprócz nauczania ponownie zajął się publicystyką konserwatywną i antysemicką. Szczegółowa biografia we wspomnianej książce Gerda Hoffmanna.
[5] Bismarck jednak nie potępił zdecydowanie tego typu akcji, co antysemici wykorzystywali, aby pozyskać względy wyborców. Należy też zauważyć, że przedstawiciele aparatu władzy nie kryli swoich uprzedzeń wobec Żydów: C. Hoffmann, Political Culture and Violence against Minorities: The Antisemitic Riots in Pomerania and West Prussia [w:] Exclusionary Violence: Antisemitic Riots in Modern German History, Ed. C. Hoffmann, W. Bergmann, H. W. Smith, Ann Arbor 2002, s. 76-78; Die „Antisemiten-Petition” , http://www.dhm.de/lemo/html/kaiserreich ... index.html" onclick="window.open(this.href);return false; [dostęp 5 XI 2010].
[6] Szczegółowa analiza zamieszek pomorskich: C. Hoffmann, op. cit., s. 67-92; S. C. J. Nicholls, The Burning of the Synagogue in Neustettin: Ideological Arson in the 1880s, Sussex 1999, http://www.sussex.ac.uk/Units/cgjs/publicataions" onclick="window.open(this.href);return false; [dostęp 23 III 2008]; B. Vogt, Antisemitismus und Justiz im Keiserreich. Der Synagogenbrand in Neustettin [w:] „Halte fern den ganzen Lande jedes Verderben…”. Geschichte und Kultur der Juden in Pommern, red. M. Heitmann, J. H. Schoeps, Hildesheim-Zürich-New York 1995, s. 379-393.
[7] Swantus Peter Bogislav von Bonin-Bahrenbusch (1842-1929) wywodził się z pomorskiej szlachty. Służył w wojsku w czasie wojen o zjednoczenie Niemiec, potem zarządzał majątkiem. Przez ćwierć wieku sprawował urząd landrata (starosty) szczecineckiego powiatu (1874-1899). Przez wiele lat z ramienia konserwatystów zasiadał w pruskim sejmie (od 1895 r.), a następnie był posłem do Reichstagu (1898-1918).
[8] Dzieje gminy żydowskiej w Szczecinku: G. Salinger, Zur Erinnerung und zum Gedenken, die einstigen Jüdischen Gemeinden: Pommerns, Teilband 3, New York 2006, s. 565-595; M. Fijałkowski, Z historii gminy żydowskiej w Szczecinku, „Szczecineckie Zapiski Historyczne” 1987, nr 2, s. 22-26; Szczecinek, „Wirtualny Sztetl”, http://www.sztetl.org.pl/pl/city/szczecinek/" onclick="window.open(this.href);return false; [dostęp 5 XI 2010].
[9] AZJ 8 III 1881, nr 10.
[10] Według relacji Wolffa Löwego, przewodniczącego gminy żydowskiej w Szczecinku: „W piątek 18 lutego około 11.30 obiegła ulice pogłoska, że pali się synagoga. Większość współwyznawców nie chciała i nie mogła w to uwierzyć. Uznano ten okrzyk za fałszywy alarm, który miał zaniepokoić ludzi. (…) Synagoga stanęła w ogniu około południa równocześnie ze wszystkich czterech rogów, a po najwyżej dwóch godzinach świątynia i jej wnętrze stały się łupem płomieni. Ogień rozszerzał się z taką intensywnością, że nie było mowy o ratunku. Niczego nie udało się uratować, zwoje Tory, jak i pozostała własność wielu rodzin spaliły się na popiół ”. Cyt. za: G. Salinger, op. cit., s. 576-577.
[11] AZJ 10 V 1881, nr 19.
[12] Współcześnie ulica 9 Maja.
[13] Nie jest do końca wyjaśnione pochodzenie tego hasła. Według niektórych powstało w związku z pogromami Żydów w czasach wypraw krzyżowych. Inna teoria głosi, że zostało użyte po raz pierwszy podczas zamieszek antyżydowskich w 1819 r. („zamieszki hep-hep”). Odtąd utarło się, że było traktowane jako sygnał do pogromu. Znaczenie próbowano wyjaśnić na różne sposoby: jako skrót od „Hierosolyma est perdita” (Jerozolima jest stracona) lub „Hebräer” (Hebrajczyk) albo – wg słownika braci Grimm – pochodziło od stosowanego we Frankonii zawołania na kozy. J. Jacobs, Hep! Hep!, http://www.jewishencyclopedia.com/view. ... 0&letter=H" onclick="window.open(this.href);return false; [dostęp 15 X 2010].
[14] Ulica prostopadła do ulicy Pruskiej. Później nosiła nazwę Bismarckstrasse, obecnie Wyszyńskiego.
[15] AZJ 2 VIII 1881, nr 31.
[16] Żył w latach 1836-1899. Początkowo pracował w administracji na Górnym Śląsku, potem od 1881 r. był zastępcą prezydenta rejencji koszalińskiej von Auerswalda, a w latach 1882-1893 sam pełnił funkcję prezydenta tej rejencji. Zasiadał też w latach 1879-1885 i 1888-1893 w sejmie pruskim jako poseł konserwatystów. Ostatnie lata życia (do 1899 r.) spędził w Kassel, stojąc na czele tamtejszych władz lokalnych.
[17] „Der Israelit” 10 VIII 1881, nr 32; „Gazeta Toruńska” 28 VII 1881, nr 169.
[18] AZJ 16 VIII 1881, nr 33; „Gazeta Toruńska” 4 VIII 1881, nr 175.
[19] „Der Israelit” 17 VIII 1881, nr 33. AZJ 23 VIII 1881, nr 34.
[20] AZJ 6 IX 1881, nr 36.
[21] AZJ 23 VIII 1881, nr 33.
[22] Robert Viktor von Puttkamer (1828-1900) wywodził się ze starej pomorskiej szlachty. Należał do konserwatystów i cieszył się zaufaniem Bismarcka. Sprawował szereg funkcji w administracji lokalnej i centralnej. W latach 1879-1881 był ministrem oświaty, a następnie od czerwca 1881 r. do 1888 r. ministrem spraw wewnętrznych i wiceprezesem pruskiej rady ministrów. W latach 1891-1899 pełnił urząd nadprezydenta prowincji pomorskiej. zasiadał też w sejmie pruskim i Reichstagu.
[23] „Gazeta Toruńska” 12 VIII 1881, nr 182. Kolejny dekret nakazujący zdecydowane przeciwdziałanie antyżydowskim ekscesom Puttkamer wydał 30 sierpnia. C. Hoffmann, op. cit., 89-90.
[24] „Dziennik Poznański” 27 VIII 1881, nr 195.
[25] Ferdinand Karl Wilhelm August baron von Münchhausen-Straussfurt (1810-1882) pełnił szereg funkcji w administracji lokalnej, zasiadał też od 1879 r. w izbie wyższej sejmu pruskiego. Stał na czele prowincji pomorskiej i rejencji szczecińskiej w latach 1867-1882.
[26] Słupsk i Lębork: „Der Israelit” 24 VIII 1881, nr 34; 31 VIII 1881, nr 35. Toruń: „Gazeta Toruńska” 23 VIII 1881, nr 191.
[27] Helmut Walser Smith podaje liczbę 30 wystąpień antyżydowskich (The continuities of German history: nation, religion, and race across the long nineteenth century, New York 2008, s. 136), według C. Hoffmanna poważne zamieszki miały miejsce w 11 miastach, w innych miały mniejszy zasięg lub zostały stłumione w zarodku: C. Hoffmann, op. cit., s. 82, 83. O narastaniu antysemickich nastrojów w różnych miejscowościach relacjonowała m.in. „Gazeta Toruńska” i „Dziennik Poznański”. Do różnych ekscesów, w większości jednostkowych, chuligańskich wybryków, miało dojść m.in. w następujących miejscowościach: Tuchola, Złotów, Złocieniec, Piła, Sępólno, Bytów, Sławno, Rogoźno, Chełmno, Krajenka, Nowe, Starogard, Golub i Sztum.
[28] AZJ 13 XII 1881, nr 50.
[29] Ibidem.
[30] Debatę rozwijającą się w związku z zamieszkami i procesami o podpalenie szczecineckiej synagogi przeanalizował Barnet Hartston w pracy Sensationalizing the Jewish Question. Anti-Semitic Trials and the Press in the Early German Empire, Leiden-Boston 2005, s. 105-126.
[31] Wydawana w Toruniu polska gazeta dla ludu „Przyjaciel” w numerze 34. z 25 sierpnia 1881 r. cytowała berlińską „Staatsbürger Zeitung”, która analizowała przyczyny wybuchu zamieszek antyżydowskich. Poglądy tam wyrażone odpowiadały rozpowszechnionym wówczas na prawicy opiniom o roli Żydów w społeczeństwie. Otóż zdaniem gazety mieszkańcy Pomorza szanują tylko współwyznawców, Żydom nie ufają i chętnie swoje prywatne niepowodzenia przenoszą na cały naród żydowski. Ta niechęć miała według gazety swoją przyczynę w postawie Żydów. W rejonie pozbawionym przemysłu, takim jak Pomorze, gospodarka w dużej mierze opierała się na rzemiośle. Tymczasem sytuację rzemieślników i ich klientów pogarszali Żydzi przejmujący rolę pośredników w handlu, szukając bowiem zysku, wypłacali rzemieślnikom jedynie „głodowy zarobek”. Mieli też ponadto prowadzić spekulacje ziemią, co kończyło się utratą majątków przez chrześcijańskich właścicieli.
[32] Była to część tzw. „drugiej wielkiej debaty parlamentarnej” na temat antysemityzmu. Pierwsza miała miejsce w listopadzie 1880 r. w związku z petycją antysemicką. M. F. Zumbini, Die Wurzeln von Bösen. Gründerjahre des Antisemitismus von der Bismarckzeit, Frankfurt am Main 2003, s. 249.
[33] C. Hoffmann, op. cit., s. 82-84.
[34] C. Hoffmann, op. cit., s. 68-79; S. C. J. Nicholls, op. cit.
[35] C. Hoffmann, op. cit., s. 76. Badacz ten zwraca uwagę na rytualizację przemocy przybierającej tu formę „symbolicznego wypędzenia”, któremu towarzyszyło „poniżenie i podporządkowanie, poprzez które większość próbowała odzyskać poczucie wyższości nad społecznie rozwijającą się mniejszością, postrzeganą jako zagrożenie.” Ibidem, s. 86. „Gazeta Toruńska”, powołując się na prasę liberalną, informowała, że w ulotkach von Schenka, kandydata na posła z Kawęczyna, znalazło się zdanie, iż „ruch antysemicki należy do walki za Bismarcka i urząd” (24 VIII 1881, nr 192).
[36] S. Rohrbacher, Hep-Hep Riots (1819) [w:] Antisemitism: a historical encyclopedia of prejudice and persecution, ed. R.S. Levy, 2005, s. 297-299.
[37] S. C. J. Nicholls, op. cit.
[38] C. Hoffmann, op. cit., s. 92.
[39] „Dziennik Poznański” 18 VIII 1881, nr 187.
[40] „Gazeta Toruńska” 26 VIII 1881, nr 194.
[41] Innego zdania byli jednak niektórzy przedstawiciele władz – Clairon d’Hausonville miał stwierdzić publicznie, że „każde dziecko w Szczecinku wie, że chrześcijanie nie są winni pożaru synagogi, lecz z najwyższym prawdopodobieństwem to sługa synagogi [jest winny]”. AZJ 14 III 1882, nr 11.
[42] Oskarżenie Żydów i prywatne śledztwo miały na celu przywrócenie równowagi w rywalizacji między liberałami i Żydami a antysemitami i konserwatystami. Dotąd bowiem zamieszki dały liberalnej opozycji do ręki mocne dowody słabości władz, a Żydów przekonały, do czego prowadzi przyzwolenie administracji na agresywną antysemicką propagandę. Zarówno część konserwatystów, jak i antysemici poczuli się urażeni (lub zagrożeni) zarzutami drugiej strony i podjęli kontrofensywę, przypominając koncepcję żydowskiego spisku. C. Hoffman, op. cit., s. 80-81; B. Hartston, op. cit., s. 109-110.
[43] Proces ten zakończył się w sierpniu 1883 r. uniewinnieniem oskarżonych Żydów. I. Singer, S. Mannheimer, Tisza-Eszlar Affair, http://www.jewishencyclopedia.com/view. ... 6&letter=T" onclick="window.open(this.href);return false; [dostęp 15 X 2010].
[44] Erich Emil Ludwig Eduard Sello (1852-1912) studiował humanistykę w Jenie (z przerwą na udział w wojnie z Francją) i prawo w Berlinie, gdzie uzyskał doktorat. Od 1879 r. pracował w Berlinie jako adwokat specjalizujący się w sprawach karnych. Bronił w wielu głośnych procesach m.in. bankiera Augusta Sternberga, hrabiego Kuno von Moltke czy Karola Maya. Znany był z zaangażowania w prowadzone sprawy oraz umiejętności oratorskich. Zajmował się też pracą naukową – był autorem niedokończonej pracy o błędach sądowych Die Irrtümer der Straf¬justiz und ihre Ursachen – i działalnością literacką – wydał dwa tomy wierszy. W latach 1881-1884 był posłem w Reichstagu z ramienia liberałów.
[45] Sylwetki Heidemannów przedstawił „Der Israelit” w artykule pod wymownym tytułem Męczennicy szczecineckiego procesu (27 III 1884, nr 25). Hirsch Heidemann urodził się 13 kwietnia 1810 r. w Broczynie (Krotzen) k. Czaplinka. W Szczecinku mieszkał od 35 lat. Uzyskał on dzięki postawie przed sądem opinię dzielnego człowieka, a „kto przyjrzy się dobrodusznym rysom tego czcigodnego starca, musi stwierdzić, że taki człowiek nie jest zdolny sprzyjać tak haniebnemu przestępstwu.” Jego trzej synowie mieli opinię zamożnych i szanowanych. Gustav urodził się 11 marca 1843 r. w Czaplinku. Był ojcem 6 dzieci, powszechnie szanowanym obywatelem. Przez cały czas procesu jako flegmatyk zachował spokój – jego ojciec natomiast okazał się jowialnym, radosnym człowiekiem, nawet w obliczu przeciwności. Lesheim (ur. 30 listopada 1843 r.) pochodził z Dobrzan (Jacobshagen), a jego syn Leo urodził się już w Szczecinku 15 grudnia 1866 r. Patrz również: W. Buchholz, Pommernland ist abgebrannt – Wie betraf es Neustettin? [w:] 700 Jahre Neustettin/Szczecinek, [b.m.w., 2010], s. 143.
[46] „Jeschurun” 25 X 1883, nr 43.
[47] Część komentatorów (m.in. historyk Szymon Dubnow) to właśnie jego podejrzewała o podpalenie synagogi. B. Hartston, op. cit., s. 113; C. Hoffmann, op. cit., s. 79.
[48] „Jeschurun” 1 XI 1883, nr 44.
[49] Ibidem.
[50] „Jeschurun” 8 XI 1883, nr 45.
[51] Ibidem.
[52] Okolice Wzgórza Św. Jerzego (Stodół).
[53] „Jeschurun” 8 XI 1883, nr 45; H. Friedländer, op. cit., s. 40-45.
[54] „Jeschurun” 8 XI 1883, nr 45; H. Friedländer, op. cit., 45-52.
[55] W kilka dni po wyroku korespondent „Weser Zeitung” (przedruk w AZJ z 27 XI 1883 r., nr 48) przeprowadził wywiad z osadzonym w więzieniu Lesheimem. Zobaczył tam „bladą, zmizerniałą postać”, ciężko doświadczoną przeżyciami ostatnich miesięcy. Więzień raz jeszcze podkreślił swoją niewinność, zakwestionował wiarygodność świadków oskarżenia, zdecydowanie odrzucając ich sugestie. Nie mogło dziwić rozgoryczenie więźnia i niechęć do powrotu do Szczecinka.
[56] Cytaty za „Dziennikiem Poznańskim” 26 X 1883, nr 244.
[57] Ibidem.
[58] Cytaty za „Gazetą Toruńską” 30 X 1883, nr 249.
[59] Relacje z rozprawy: „Der Israelit” 7 I 1884, nr 2 oraz 28 II 1884, nr 17; H. Friedländer, op. cit., s. 57-59.
[60] Hermann Makower (1830-1897), wybitny prawnik i aktywny działacz społeczności żydowskiej. Urodził się w wielkopolskim Zaniemyślu. Studiował prawo na uniwersytecie berlińskim. W 1857 r. został powołany na asesora sądowego, stając się tym samym pierwszym w Berlinie sędzią wyznania mojżeszowego. Czynny jako adwokat, udzielał się również w samorządzie prawniczym. Zasiadał w organach przedstawicielskich gminy żydowskiej w Berlinie i angażował się w pomoc Żydom prześladowanym w Rosji. Opublikował szereg prac z zakresu prawa.
[61] Wysyłając komisarza policji – czego wcześniej, bezpośrednio po pożarze, odmówiły – władze chciały zapewne okazać swoje zdecydowanie i dążenie do załatwienia sprawy zgodnie z regułami prawa. Ponadto misja Höfta mogła mieć na celu przywołanie do porządku lokalnych władz, które zbytnio zaangażowały się w prywatne śledztwo, podważając tym autorytet administracji. Komisarz Höft odegrał raz jeszcze podobną rolę w związku z procesem o mord rytualny w Skórczu na Pomorzu Gdańskim (1885 r.). B. Hartston, op. cit., s. 125-126.
[62] „Jeschurun” 6 III 1884, nr 10.
[63] Suma podana przez Schreibera i mistrza murarskiego Neubauera, wg cieśli Reinkego tylko 1000 marek. „Der Israelit” 6 III 1884, nr 19.
[64] „Jeschurun” 6 III 1884, nr 10.
[65] Sędzia: „Czy Pani nie sądzi, że to był nieco pochopny wniosek?” Jasse: „Tak, ja właśnie zawsze jestem pochopna!”. „Jeschurun” 13 III 1884, nr 11.
[66] „Jeschurun” 20 III 1884, nr 12.
[67] „Der Israelit” 10 III 1884, nr 20.
[68] AZJ 25 III 1884, nr 13.
[69] Sędzia: „Widzą Panowie, że tutaj znów zdanie staje przeciw zdaniu, przysięga przeciw przysiędze. Jedno z Państwa jest krzywoprzysięzcą.” Hilger: „Ja nie.” Buchholz: „Ja też nie!”. „Der Israelit” 10 III 1884, nr 20.
[70] „Jeschurun” 20 III 1884, nr 12.
[71] „Jeschurun” 27 III 1884, nr 13.
[72] „Gazeta Toruńska” 8 III 1884, nr 57.
[73] Wzgórze Stodół, zwane też Wzgórzem Św. Jerzego. Znajdował się tam cmentarz żydowski.
[74] „Jeschurun” 27 III 1884, nr 13.
[75] Mowa prokuratora: „Jeschurun” 3 IV 1884, nr 14; H. Friedländer, op. cit., s. 123-127.
[76] Mowa Sello: „Jeschurun” 3 IV 1884, nr 14; „Der Israelit” 17 III 1884, nr 22; H. Friedländer, op. cit., s. 127-132.
[77] Mowy obrońców: „Jeschurun” 3 IV 1884, nr 14; „Der Israelit” 17 III 1884, nr 22; H. Friedländer, op. cit., s. 132-134.
[78] AZJ 25 III 1884, nr 13.
[79] „Der Israelit” 10 III 1884, nr 20.
[80] AZJ 25 III 1884, nr 13.
[81] „Jeschurun” 20 III 1884, nr 12.
[82] „Jeschurun” 27 III 1884, nr 13.
[83] „Der Israelit” 8 IX 1884, nr 72; AZJ 16 IX 1884, nr 38; „Jeschurun” 4 IX 1884, nr 36.
[84] AZJ 25 III 1884, nr 13.
[85] „Dziennik Poznański” 13 III 1884, nr 61.
[86] „Przyjaciel” 13 III 1884, nr 11. Redakcja obrazowo skomentowała drugi szczecinecki tumult, stwierdzając, że uczestnicy rozruchów postąpili jak ten, „który chcąc w grabiach zęby wydeptać, gdy je na zagonie zębami do góry leżące napotkał, za zęby nastąpił i – dostał grabiskiem w łeb, aż mu się w ślepiach zaświeciło i przez trzy dni na łysinie kiełbasę nosił, jak paluch”. Podobnie gazeta odnosiła się do zamieszek w 1881 r. – zob. „Przyjaciel” 28 VII 1881, nr 30.
[87] Dyskusja w sejmie stanowiła kolejną odsłonę „drugiej wielkiej debaty parlamentarnej” w kwestii antysemityzmu.
[88] Stoecker oskarżał m.in. przywództwo gminy żydowskiej w Szczecinku o przestępczą przeszłość. Wbrew tym oskarżeniom władze gminy nie składały się z ludzi karanych: żadne wyroki nie obciążały ani Löwego, który od 24 lat zasiadał w jej zarządzie, ani Freundlicha. Rosenberg co prawda został ukarany, ale bez utraty czci. „Der Israelit” 27 III 1884, nr 25; AZJ 8 IV 1884, nr 15.
[89] „Jeschurun” 27 III 1884, nr 13.
[90] Zdaniem B. Hartstona (op. cit., s. 125) procesy miały nawet większe znaczenie w debacie prasowej o „kwestii żydowskiej” niż zamieszki 1881 r.
[91] Historia Pomorza, T. 4 (1850-1918). Cz. 2. Polityka i kultura, red. S. Salmonowicz, oprac. J. Borzyszkowski, Toruń 2002, s. 120-124.
[92] M. L. Anderson, Practicing democracy: elections and political culture in Imperial Germany, Princeton 2000, s. 187.
[93] F. Battenberg, op.cit., s. 370-374.
[94] B. Hartston, op. cit., s. 123-124; C. Hoffmann, op. cit., s. 90-92.
[95] Patrz artykuły H. W. Smitha, Xanten Ritual Murder (1891-1892) , s. 777 oraz Konitz Ritual Murder (1901) , s. 402 [w:] Antisemitism…; G. Berendt, Zajścia antyżydowskie w rejencji koszalińskiej w 1900 roku na łamach prasy [w:] Żydzi oraz ich sąsiedzi na Pomorzu Zachodnim w XIX i XX wieku, red. M. Jaroszewicz i W. Stępiński, Warszawa 2007, s. 249-256.
[96] D. Szudra, Obraz demograficzny ludności żydowskiej na Pomorzu Zachodnim w latach 1871-1939 [w:] Żydzi oraz ich sąsiedzi…, s. 340-342.
[97] The Correspondence of Walter Benjamin and Gershom Scholem. 1932-1940, Harvard 1992, s. 21.
[98] F. Battenberg, op. cit., s. 348-349; Central-Verein deutscher Staatsbürger jüdischen Glaubens, http://www.dhm.de/lemo/html/kaiserreich ... index.html" onclick="window.open(this.href);return false; [dostęp 5 XI 2010].
[99] F. Battenberg, op. cit., s. 383-403.

01.jpg
(63.37 KiB) Downloaded 9029 times
1. Stara synagoga w Szczecinku, plan sytuacyjny przed pożarem. G. Salinger, Zur Erinnerung und zum Gedenken, die einstigen Jüdischen Gemeinden: Pommerns, Teilband 4, New York 2006.
02.jpg
02.jpg (63.64 KiB) Viewed 12775 times
2. Rozruchy antyżydowskie na Pomorzu w 1881 r. Na podstawie mapy w art. C. Hoffmanna, Political Culture and Violence against Minorities: The Antisemitic Riots in Pomerania and West Prussia [w:] Exclusionary Violence: Antisemitic Riots in Modern German History, Ed. C. Hoffmann, W. Bergmann, H. W. Smith, Ann Arbor 2002, s. 83 oraz artykułów prasowych z epoki („Allgemeine Zeitung des Judentums”, „Der Israelit”, „Dziennik Poznański”, „Gazeta Toruńska”).
03.jpg
03.jpg (110.74 KiB) Viewed 12796 times
3. Komentarz liberalnego pisma satyrycznego „Kladderadatsch” do wydarzeń pomorskich (21 VIII 1881, nr 38-39, s. 153, http://digi.ub.uni-heidelberg.de/diglit/kla1881/0393" onclick="window.open(this.href);return false;). Po lewej: „praktyczny antysemita” ze Świdwina. Po prawej: Dr Henrici.
04.jpg
04.jpg (3.55 KiB) Viewed 12751 times
4. Maximilian Clairon d'Haussonville. http://www.hessen.de" onclick="window.open(this.href);return false;.
05.jpg
05.jpg (9.05 KiB) Viewed 12777 times
5. Bogislav von Bonin-Bahrenbusch. Reichstags-Handbuch. 13. Legislaturperiode. Abgeschlossen am 3. April 1907. Hrsgb vom Bureau des Reichstags, Berlin 1912, http://daten.digitale-sammlungen.de/bsb ... /image_458" onclick="window.open(this.href);return false;.
06.jpg
06.jpg (112.55 KiB) Viewed 12795 times
6. Społeczeństwo między antysemitami i władzą: „Z hecą antyżydowską nie wszystko wydaje się być w porządku. Z jednej strony stoją kaznodzieje dworscy, doktorzy oraz honorowi antysemici i judzą. Jednak niech tylko podjudzeni dadzą się przekonać na tyle, żeby przejść od teorii do praktyki, wtedy po drugiej stronie stoi policjant i ich zamyka. Po jednej stronie musi być zatem błąd.” Po lewej: pastor Stoecker i dr Henrici. Karykatura z pisma „Kladderadatsch” 25 IX 1881, nr 44-45, s. 176, http://digi.ub.uni-heidelberg.de/diglit/kla1881/0450" onclick="window.open(this.href);return false;.
07.jpg
07.jpg (149.51 KiB) Viewed 12839 times
7. Prasa żydowska z epoki. http://www.compactmemory.rwth-aachen.de" onclick="window.open(this.href);return false;.
08.jpg
08.jpg (138.24 KiB) Viewed 12791 times
8. Hirsch Heidemann. Rys. C. Kissela. „Der Israelit” 20 III 1884 r., nr 23, s. 395. http://www.compactmemory.rwth-aachen.de" onclick="window.open(this.href);return false;.
09.jpg
09.jpg (9.79 KiB) Viewed 12762 times
9. Erich Sello. http://www.hofgaertner-sello.de/ErichSello.shtml" onclick="window.open(this.href);return false;.
10.jpg
10.jpg (146.24 KiB) Viewed 12805 times
10. Prasa polska wydawana w zaborze pruskim. http://www.wbc.poznan.pl;" onclick="window.open(this.href);return false; http://kpbc.umk.pl" onclick="window.open(this.href);return false;.
11.jpg
11.jpg (147.09 KiB) Viewed 12780 times
11. Dodatek specjalny do „Der Israelit” informujący o sensacyjnym zeznaniu Dobbersteina (6 III 1884, nr 19, s. 335): „Chojnice, 6 marca, godz. 11.10. Nowi świadkowie przedstawieni przez obronę będą zeznawać, że Buchholz zaoferował robotnikowi Dobbersteinowi 10 talarów za podpalenie synagogi. Z radcą budowlanym Benoit byłem dziś w tutejszej synagodze i oglądałem zwoje Tory.” http://www.compactmemory.rwth-aachen.de" onclick="window.open(this.href);return false;.
12.jpg
12.jpg (83.46 KiB) Viewed 12770 times
12. Nowa synagoga w Szczecinku. M. Fijałkowski, Z historii gminy żydowskiej w Szczecinku, „Szczecineckie Zapiski Historyczne” 1987, nr 2, s. 25.
Kamil
Posts: 114
Joined: 14 Aug 2006, 14:17
Location: Gmina wiejska Szczecinek
Contact:

Re: Pożar synagogi w Szczecinku i jego następstwa. (1881 rok)

Post by Kamil »

Do bibliografii należy dorzucić jeszcze dwie niewykorzystane w tekście książki:
Der Neustettiner Synagogenbrand-Prozeß vor den Geschworenen Cöslin und Konitz: eine genaue Darstellung der Anklage, der Zeugenverhöre, der Vertheidigung und des Urtheils. Nach authentischen Berichten bearb., Stuttgart : Levy & Müller, 1884 (http://sammlungen.ub.uni-frankfurt.de/f ... nfo/608238 ) - jak mówi tytuł "dokładna" relacja z obu procesów
Bogislav von Bonin-Bahrenbusch, 25 Jahre Landrat. Ein Beitrag zur Neustettiner Kreischronik (http://bibliotekacyfrowa.eu/dlibra/docm ... =&lp=1&QI=)
User avatar
bronx
Site Admin
Posts: 5469
Joined: 25 Feb 2005, 10:18
Location: Nstn in Pomm.
Contact:

Re: Pożar synagogi w Szczecinku i jego następstwa. (1881 rok)

Post by bronx »

W ścianę internatu szczecineckiej zawodówki wmurowano tablicę upamiętniającą miejscową społeczność żydowską oraz synagogę spaloną przez nazistów. Uroczyste odsłonięcie zaplanowano na poniedziałek, 30 września. - podaje gk24.pl
http://www.gk24.pl/apps/pbcs.dll/articl ... F130929849" onclick="window.open(this.href);return false;

Co prawda tablica nie odnosi się bezpośrednio do opisywanych tu wydarzeń, ale postanowiłem włączyć do tego wątku tę informację.
User avatar
bronx
Site Admin
Posts: 5469
Joined: 25 Feb 2005, 10:18
Location: Nstn in Pomm.
Contact:

Re: Pożar synagogi w Szczecinku i jego następstwa. (1881 rok)

Post by bronx »

Tekst ŻYDZI W PROWINCJI POMORSKIEJ W XIX WIEKU. GMINA ŻYDOWSKA W SZCZECINKU (NEUSTETTIN) Mateusza Pielki, polecam jako uzupełnienie tematu.
zydzi_w prowincji pomorskiej_MPielka.pdf
(281.22 KiB) Downloaded 355 times
Stach
Posts: 3717
Joined: 28 Jan 2007, 23:31

Re: Pożar synagogi w Szczecinku i jego następstwa. (1881 rok)

Post by Stach »

świetny artykuł, otwierający ten wątek. Gdzie się ukazał?
User avatar
bronx
Site Admin
Posts: 5469
Joined: 25 Feb 2005, 10:18
Location: Nstn in Pomm.
Contact:

Re: Pożar synagogi w Szczecinku i jego następstwa. (1881 rok)

Post by bronx »

No tam jest w nagłówku podane, że Słupskie Studia Historyczne nr 20/2014
http://ssh.apsl.edu.pl/" onclick="window.open(this.href);return false;


W tekście autor pisze:
W Szczecinku działało także wydawnictwo publikujące książki, założone przez Żydów – F.A. Eckstein. [...] Brak dokładnych informacji o lokalizacji wydawnictwa oraz dacie jego założenia. Można tylko przypuszczać, że mieściło się przy ulicy Pruskiej (dziś 9 maja), gdzie znajdowała się większość żydowskich zakładów, firm i sklepów.

F.A.Eckstein to mieszkał i miał swój biznes przy Königstrasse 1 (Bohaterów Warszawy 1). Był wydawcą ale również handlował książkami i instrumentami muzycznymi oraz sprzedawał królewską loterię. Zachowała się również pocztówka, zresztą wydana przez to wydawnictwo, która potwierdza ten adres bo widać na niej szyld F.A.Eckstein.
11028585_782981938405381_1810612330_o.jpg
11028585_782981938405381_1810612330_o.jpg (236.57 KiB) Viewed 9373 times
Stach
Posts: 3717
Joined: 28 Jan 2007, 23:31

Re: Pożar synagogi w Szczecinku i jego następstwa. (1881 rok)

Post by Stach »

Dzięki, późną porą pisałem...
Bavor
Posts: 78
Joined: 26 Oct 2012, 15:24
Location: Poznań

Re: Pożar synagogi w Szczecinku i jego następstwa. (1881 rok)

Post by Bavor »

Można było u F. A. Eckstein kupić m.in. obszerną "Chronik der Stadt Neu-Stettin" z 1862 roku.
mirekwalczyk
Posts: 4
Joined: 30 Mar 2015, 10:50

Re: Pożar synagogi w Szczecinku i jego następstwa. (1881 rok)

Post by mirekwalczyk »

W tamtych czasach, czy w tych mieszkania pewnie płonęły z podobną intensywnością. A że nie było pewnie żadnych przeciwpożarowych systemów to chwila i zgliszcza.
Post Reply