Spotkanie - 07.07.2007 Mysia Wyspa.
Zlot uznaje za bardzo udany. Wyspa Mysia jest to doskonałe misjsce na tego typu biesiady no i bardzo przesiąkniete historią.
Jedynym zgrzytem był tylko tramwaj wodny a właściwie jego brak. Nie było nam dane skorzystać z tej atrakcji turystycznej miasta. Jednak dzięki właścicielowi punktu gastronimicznego na wyspie, który przetransportował nas swoją terenówką, udało nam się dostać na miejsce również bardzo atrakcyjny sposób
A co działo się dalej wiedzą już tylko Ci co byli i niech tak pozostanie
rąbka tajemnicy niech uchylą tylko te zdjęcia:
kilka moich z telefonu:
i zdjęcia Andrzeja
Jedynym zgrzytem był tylko tramwaj wodny a właściwie jego brak. Nie było nam dane skorzystać z tej atrakcji turystycznej miasta. Jednak dzięki właścicielowi punktu gastronimicznego na wyspie, który przetransportował nas swoją terenówką, udało nam się dostać na miejsce również bardzo atrakcyjny sposób
A co działo się dalej wiedzą już tylko Ci co byli i niech tak pozostanie
rąbka tajemnicy niech uchylą tylko te zdjęcia:
kilka moich z telefonu:
i zdjęcia Andrzeja
Zapomniałęm jeszcze o czymś co było pewną atrakcją na spotkaniu.
Ze dwa dni przed spotkaniem, dostałem maila od dawnego mieszkańca Szczecinka. Po przeczytaniu jego treści nie mogłem uwierzyć, ponieważ lepszego momentu na ten list nie mogło być w kontekscie zbliżającej się naszej wyprawy na Wyspę Mysią. Zresztą sami przeczytajcie.
-------------------------------------------------------------------
Dzień dobry Panie Łukaszu, pozdrawiam.
Przypadkowo przeczytałem Pański list na stronie księgi gości Heimatkreis Neustettin.
Mam około 80 lat, urodziłem się i mieszkałem oczywiście w Szczecinku, do czasu, kiedy moja rodzina musiała opuścić ojczyznę z powodu zbrodniczej wojny. Zostałem wciągnięty, podobnie jak moi przyjaciele ze szkoły, jako Kindersoldat do wojska i wysłany na front.
Moja rodzina zalicza się do najstarszych w mieście, wzmianki o niej znajdują się już w liście podatkowej z 1537. Moi przodkowie byli od zawsze szewcami, natomiast mój ojciec był zegarmistrzem, mieszkaliśmy na Bismarckstr. (Wyszyńskiego), w pobliżu Mittelstr.(Powst. Wlkp.)
Chcę opowiedzieć Panu pewna historyjkę:
Jak Pan wie , po drugiej stronie jeziora znajdowała się duża restauracja. Zauważyłem, że zbiera Pan stare kartki pocztowe. W Pana galerii jest również widok na Mauseinsel. Będąc przed paroma laty w ojczyźnie, płynąc łodzią widziałem kołki po pomostach oraz resztki ceglanych fundamentów, na których stała restauracja. Latem, szczególnie w weekendy, trzy statki dowoziły ludzi do tego lokalu. Należały one do rodziny Kujath, do której również należały również autobusy miejskie.
To musiało wydarzyć się w 1937 roku. Była jesień. W tym czasie na Mauseinsel nie działo się zbyt wiele. Czterech przyjaciół, miedzy innymi właściciel statków, umówili się, aby pograć sobie tam ostro w karty. I jak to bywa, gdy jest spotkanie z przyjaciółmi, popija się również co nieco. Robiło się coraz później i później- właściwie miało już świtać, gdy wszyscy zdecydowali się wracać do domu. Przyjaciele wsiedli na statek i odpłynęli. I wtedy przyszła mgła. Płynęli i płynęli, i nie mogli znaleźć drugiego brzegu. W każdym razie, w mieście mówiło się, ze to wszystko oczywiście przez tą mgłe a nie przez wypitego schnapsa. Przyjaciele dotarli bardzo późnym rankiem do domów.
W tym czasie mieliśmy burmistrza Rogauscha. Pochodził on z Kolonii. Tam co roku obchodzi się karnawał. Ponieważ Rogausch chciał ściągnąć do miasta turystów, postanowił, że również w Szczecinku będzie świętowany festyn karnawałowy z wielkim przejazdem i paradą klownów. Pan Kujath również zbudował swój pojazd: na platformie była ustawiona wielka łódź wiosłowa, w łodzi stał chłopiec w przebraniu klowna który włączał syrenę przeciwmgielna - bez przerwy było słychać głośne tuuuut tuuuut tuuuut.
Tym chłopcem był mój przyjaciel ze szkoły Horst.
Kiedy spotkaliśmy się jakiś czas temu w Berlinie, spytałem go czy to jeszcze pamięta i opowiedziałem mu tą właśnie historyjkę. Odpowiedział, że pamięta doskonale paradę karnawałowa oraz łódź z jej głośnym tuuut tuuuut, i nareszcie po tylu latach dowiedział się dlaczego musiał ciągle robić to tuuut tuuuut starą syreną przeciwmgielną.
Życzę panu wszystkiego najlepszego.
Diter Mahlke.
------------------------------------------------------------------------
Prawda że to żywa historia, bez zbędnego patosu dawnych lat.
Ze dwa dni przed spotkaniem, dostałem maila od dawnego mieszkańca Szczecinka. Po przeczytaniu jego treści nie mogłem uwierzyć, ponieważ lepszego momentu na ten list nie mogło być w kontekscie zbliżającej się naszej wyprawy na Wyspę Mysią. Zresztą sami przeczytajcie.
-------------------------------------------------------------------
Dzień dobry Panie Łukaszu, pozdrawiam.
Przypadkowo przeczytałem Pański list na stronie księgi gości Heimatkreis Neustettin.
Mam około 80 lat, urodziłem się i mieszkałem oczywiście w Szczecinku, do czasu, kiedy moja rodzina musiała opuścić ojczyznę z powodu zbrodniczej wojny. Zostałem wciągnięty, podobnie jak moi przyjaciele ze szkoły, jako Kindersoldat do wojska i wysłany na front.
Moja rodzina zalicza się do najstarszych w mieście, wzmianki o niej znajdują się już w liście podatkowej z 1537. Moi przodkowie byli od zawsze szewcami, natomiast mój ojciec był zegarmistrzem, mieszkaliśmy na Bismarckstr. (Wyszyńskiego), w pobliżu Mittelstr.(Powst. Wlkp.)
Chcę opowiedzieć Panu pewna historyjkę:
Jak Pan wie , po drugiej stronie jeziora znajdowała się duża restauracja. Zauważyłem, że zbiera Pan stare kartki pocztowe. W Pana galerii jest również widok na Mauseinsel. Będąc przed paroma laty w ojczyźnie, płynąc łodzią widziałem kołki po pomostach oraz resztki ceglanych fundamentów, na których stała restauracja. Latem, szczególnie w weekendy, trzy statki dowoziły ludzi do tego lokalu. Należały one do rodziny Kujath, do której również należały również autobusy miejskie.
To musiało wydarzyć się w 1937 roku. Była jesień. W tym czasie na Mauseinsel nie działo się zbyt wiele. Czterech przyjaciół, miedzy innymi właściciel statków, umówili się, aby pograć sobie tam ostro w karty. I jak to bywa, gdy jest spotkanie z przyjaciółmi, popija się również co nieco. Robiło się coraz później i później- właściwie miało już świtać, gdy wszyscy zdecydowali się wracać do domu. Przyjaciele wsiedli na statek i odpłynęli. I wtedy przyszła mgła. Płynęli i płynęli, i nie mogli znaleźć drugiego brzegu. W każdym razie, w mieście mówiło się, ze to wszystko oczywiście przez tą mgłe a nie przez wypitego schnapsa. Przyjaciele dotarli bardzo późnym rankiem do domów.
W tym czasie mieliśmy burmistrza Rogauscha. Pochodził on z Kolonii. Tam co roku obchodzi się karnawał. Ponieważ Rogausch chciał ściągnąć do miasta turystów, postanowił, że również w Szczecinku będzie świętowany festyn karnawałowy z wielkim przejazdem i paradą klownów. Pan Kujath również zbudował swój pojazd: na platformie była ustawiona wielka łódź wiosłowa, w łodzi stał chłopiec w przebraniu klowna który włączał syrenę przeciwmgielna - bez przerwy było słychać głośne tuuuut tuuuut tuuuut.
Tym chłopcem był mój przyjaciel ze szkoły Horst.
Kiedy spotkaliśmy się jakiś czas temu w Berlinie, spytałem go czy to jeszcze pamięta i opowiedziałem mu tą właśnie historyjkę. Odpowiedział, że pamięta doskonale paradę karnawałowa oraz łódź z jej głośnym tuuut tuuuut, i nareszcie po tylu latach dowiedział się dlaczego musiał ciągle robić to tuuut tuuuut starą syreną przeciwmgielną.
Życzę panu wszystkiego najlepszego.
Diter Mahlke.
------------------------------------------------------------------------
Prawda że to żywa historia, bez zbędnego patosu dawnych lat.
Swego czasu naszukalem sie czegos o historii szczecineckiego karnawalu az sie google grzaly i nic A tu jeden list i wszystko jasnebronx wrote:W tym czasie mieliśmy burmistrza Rogauscha. Pochodził on z Kolonii. Tam co roku obchodzi się karnawał. Ponieważ Rogausch chciał ściągnąć do miasta turystów, postanowił, że również w Szczecinku będzie świętowany festyn karnawałowy z wielkim przejazdem i paradą klownów.